Grupy dyskusyjne   »   pl.soc.polityka   »   Wasa zawsze mia tylko jedn twarz

Wasa zawsze mia tylko jedn twarz

Data: 2013-12-06 00:03:27
Autor: Mark Woydak
Wasa zawsze mia tylko jedn twarz

Lech Wałęsa zawsze miał tylko jedną twarz. Jest to twarz drobnego ulicznego
cwaniaczka o moralności typowego tchórzliwego żulika, gotowego zrobić każde
świństwo bądź ze strachu, bądź to dla najmniejszego choćby zysku.

Lech Wałęsa wraca do medialnej przestrzeni jak jojo, które im mocniej od
siebie odrzucamy tym szybciej do nas powraca. Oczywiście nie ma w tym
odrobiny przypadku. Jest on jednym z podstawowych trybów w działającej od
lat machinie propagandy i zakłamywania historycznej prawdy. Film Wajdy,
serie ciągłych wywiadów, niekończące się informacje na jego temat, czy
niezmienne od lat absurdalne teksty o jego rzekomych zasługach pojawiają
się po to, aby wbrew oczywistym już dziś faktom, podtrzymywać nie tylko ten
sypiący się pomnik hańby i ludzkiego upadku, ale przede wszystkim, aby
wspierać sprzedaną nam raz idiotyczną wersję historii. Idiotyczną i
absurdalną, ale niezbędną dla wspierania dzisiejszych narzuconych nam elit
zastępczych.

Wałęsa wpycha się ostatnio w naszą codzienność z wyraźnie wzmożoną
częstotliwością.Większa cześć Polaków zdołała już jednak wyrobić sobie
jednoznacznie negatywne zdanie o tej postaci i najczęściej na pojawiające
się o nim informacje reaguje nieukrywana niechęcią lub wręcz należną mu
odrazą.
Machina propagandy nie zważa jednak na to i nie mogąc oczywiście zmienić
prawdy o tym człowieku, próbuje z maniackim uporem wykazać jakąś magiczną,
domniemaną wielorakość odcieni postaci Wałęsy. Rozumiem kiedy w ten sposób
myślenia wpisuje się okłamywany od lat i zdezorientowany tak zwany
przeciętny obywatel. Kiedy jednak do chóru propagandowych funkcjonariuszy
dołączają ludzie chwalący się doskonałą znajomością tematu i do tego
legitymujący się tytułami naukowymi, to moja cierpliwość kończy się
natychmiastowo.

Właśnie przeczytałem wywiad z Antonim Dudkiem, który w swym życiorysie
chwali się tak głęboką znajomością najnowszej historii, że miała mu ona dać
stopień profesora. Przeczytałem jego wywiad kilkakrotnie, aby nie mieć
wątpliwości. Wniosek jest tylko jeden, albo profesor Dudek traci zmysły,
albo poczucie przyzwoitości. Na razie nie chcę posądzać go o to, że
świadomie postanowił wpisać się w chorą i arogancką propagandę, jaką w
odniesieniu do Wałęsy karmi się nas od długiego czasu.

Obok kilku drobniejszych „intelektualnych” perełek, profesor Dudek raczy
nas taką oto „głęboką” refleksją:
„Jednak Lech Wałęsa ma znacznie więcej „twarzy” niż tylko dwie. Widzimy
obraz Wałęsy z Grudnia 70. i po grudniu uwikłanego we współpracę z
bezpieką. Jest twarz Wałęsy, który zrywa tę współpracę i zaczyna działać w
Wolnych Związkach Zawodowych, przywódcy strajku sierpniowego, czy przywódcy
wielkiego ruchu jakim jest „Solidarność”. Później pojawia się twarz Wałęsy
internowanego, później zwolnionego z internowania, który nadal jest
przywódcą ruchu, jednak staje się coraz bardziej kontestowany przez jego
członków. Wreszcie twarz Wałęsy noblisty, prezydenta i wreszcie byłego
prezydenta. Tych twarzy jest mnóstwo i w każdej z nich były prezydent jest
inny, choć zachowuje cechy samorodka politycznego. Raz można go oceniać
pozytywnie, innym razem negatywnie.”.

Rzeczywiście Panie Dudek? Czy Pan oszalał? Czy tez postanowił Pan kpić z
nas na podobieństwo reszty dzisiejszych szemranych elit?

Przyznam, że chociaż postawa pana Dudka mierzi mnie mocno, to jednak nie on
jest w tym wszystkim najistotniejszy. Pan Dudek jest tylko kolejną
postacią, która próbuje przelać na nas swoje „intelektualne” obłąkanie,
nakazujące przy ocenie Wałęsy porzucić wszelką logikę i szukać domniemanych
twarzy. Te desperackie próby zauważenia jakieś rzekomej szarości tam, gdzie
czerń jest wyraźniejsza niż kolor węgla, jest dla mnie nie tylko
szaleństwem, ale przede wszystkim zjawiskiem niezwykle szkodliwym. Każe się
nam uznać płatnego kapusia, łajdaka, łobuza, pospolitego drania i zdrajcę
za człowieka o wielu twarzach, z których niektóre mają być twarzami
człowieka dobrego, zatroskanego ludzkimi losami i dobrem ojczyzny, tylko
dlatego, że taką etykietę przykleiły mu, korzystające z marności jego
charakteru, komunistyczne i postkomunistyczne służby. Każe się nam tym
samym wywrócić do góry nogami cały system podstawowych wartości, których
broniły całe generacje naszych przodków.

Przyjrzyjmy się więc, choćby bardzo pobieżnie, tym wszystkim rzekomym
twarzom Wałęsy, o których tak „wzruszająco” mówi pan Dudek.

Twarz Wałęsy z Grudnia’70 i po grudniu uwikłanego we współpracę z bezpieką

Zacznijmy od tego, że Antoni Dudek nazywa szubrawe donosicielstwo Wałęsy
„uwikłaniem we współpracę z bezpieką”. Można bawić się grą takich czy
innych słów i stworzyć nawet poemat o dramacie człowieka zagubionego.
Niestety, w wypadku Wałęsy sprawa jest dużo prostsza. Ten ohydny charakter
postanowił z własnej woli oddawać w łapy komunistycznej bezpieki swoich
kolegów, z którymi codziennie przez kilka lat przekraczał bramę tej samej
stoczni, a którzy w tym momencie, przełamując strach postanowili podnieść
na chwile głowy i domagać się odrobiny godności. Również dla takich jak on.

Wałęsa z całym wyrachowaniem potraktował sprzedaż ludzkich losów jako
sposób łatwego zarobku! Żadne, nawet najbardziej wyszukane słownictwo pana
Dudka i jemu podobnych, nie zamieni tego nieprawdopodobnego draństwa na
jakieś pseudo-intelektualne „uwikłanie”.

W 2012 roku w programie Jana Pospieszalskiego ”Bliżej” inny nawrócony
obrońca wałęsowego charakteru Henryk Wujec, używając perfidnej słownej
manipulacji, próbował przekonać Polaków, że przyczyną draństwa Wałęsy mogły
być tortury i prześladowania bezpieki. Wujec mówiąc o represjach, torturach
i biciu w grudniu ’70 aresztowanych stoczniowców sugerował, ze ten sam los
był udziałem Wałęsy.

Tak więc, aby nie pozostawić już żadnych wątpliwości powiem w tym miejscu
jasno i publicznie, szczególnie ludziom młodym: Lech Wałęsa nigdy w życiu
nie był torturowany, bity, uderzony albo choćby popchnięty przez
jakiegokolwiek przedstawiciela komunistycznej bezpieki przy jakimkolwiek
przesłuchaniu! Ani w roku 1970 ani kiedykolwiek później!
Nie ma i nie może być żadnego opisu takiej sytuacji dlatego, że nie było
takiego zdarzenia. W jednej ze swych książek Wałęsa próbował nawet sam
zasugerować, że w grudniu ’70 poddany był jakiemuś traumatycznemu
naciskowi. Nie mogąc znaleźć żadnego sposobu na wykazanie takiej sytuacji
postanowił użyć sprytnej, jak mu się mogło wydawać, słownej zagrywki.
Opowiadając o wydarzeniach z grudnia ’70, przytacza przykład swojego
przesłuchania z roku 1983(!), kiedy to bezpieka zaprosiła go na rozmowę i
kiedy był osobą na tyle nietykalną, że nawet jego „internowanie” zamieniono
na wczasy. Nie przeszkadza mu to wcale, aby nawet to spotkanie z bezpieką
przedstawiać jako traumatyczne. Wałęsa podaje, że esbecy chodzili za jego
plecami co mocno go stresowało.

W Wolnych Związkach Zawodowych Wybrzeża Lech Wałęsa, wbrew ogólnie
zalecanym zasadom, przekonywał swoich kolegów ze Stogów, że jeśli zostaną
aresztowani, powinni z bezpieką rozmawiać. Jego argumentem było to, że
jeśli będą rozmawiać, to zostaną poczęstowani kawą i papierosami, a ich
czas tam minie przyjemnie i bezstresowo. Chwalił się, że tak własnie
postępował i dzięki temu miał święty spokój. Nie ma wątpliwości, że była to
typowa postawa agenta namawiającego innych do donoszenia. Jeżeli więc
ktokolwiek twierdzi, że Wałęsa był do swej haniebnej współpracy z bezpieką
przymuszony, to jest albo niedoinformowany, albo zwyczajnie kłamie.

Propagandowe media zaledwie kilka dni temu wyżalały się z powodu
„samotności” Wałęsy przy składaniu kwiatów pod pomnikiem stoczniowców z
grudnia ’70. Jednak żadnemu z tych pseudo-dziennikarzy nie przyszło do
głowy, że są świadkami odrażającego spektaklu, w którym człowiek, który
sprzedawał losy stoczniowców, własnie wtedy kiedy do nich strzelano, składa
dziś kwiaty pod ich pomnikiem, mimo że wbrew niezbitym dowodom nie przyznał
się do tego haniebnego czynu i nigdy nie wykazał choćby cienia żalu!

Twarz Wałęsy, który zrywa współpracę i zaczyna działalność w Wolnych
Związkach Zawodowych Wybrzeża

Przyjrzyjmy się najpierw zerwaniu jego współpracy z bezpieką. Owszem,
zachowane dokumenty bezpieki mówią, że w 1976 roku zaprzestano z nim
współpracy. Sugerowanie jednak, że Wałęsa doznał jakiegoś przebudzenia i
postanowił od tego czasu być człowiekiem honoru, jest nie tylko absurdalne
dla każdego kto choćby nawet krotko znał tego człowieka bliżej, ale też nie
wytrzymuje konfrontacji z faktami z czasu, w którym miał tego nawrócenia
doznać.
Ci sami obrońcy Wałęsy, którzy powołują się na dokumenty bezpieki, mówiące
o przerwaniu współpracy, pomijają inny wymowny fakt zawarty w tych samych
dokumentach.
Otóż, zanim wykreślono Wałęsę z ewidencji, on sam długo jeszcze próbował
zarabiać na donoszeniu na swoich kolegów. I czynił to w sposób niezwykle
ohydny. Dokumenty bezpieki mówią wyraźnie, że jego donosy stały się w
pewnym momencie dla tej instytucji bezwartościowe. Jego koledzy, tracąc
powoli zaufanie do niego, przestawali informować go o wielu sprawach.
Wałęsa nie zamierzał jednak porzucić dodatkowego źródła „zarobku” i jak
podają dokumenty, nie tylko prowokował swoich kolegów do powiedzenia
czegokolwiek co mógłby sprzedać, ale nawet wymyślał własne nieprawdziwe
informacje. Był wiec gotowy wpędzić w kłopoty kolegów, wymyślając kłamstwa,
aby tylko mieć co sprzedać. Bezpieka nie dala się jednak na to nabrać i
przestała mu płacić.

Wałęsa obraził się na bezpiekę dopiero wówczas, kiedy ta, chcąc
najprawdopodobniej wywrzeć na niego nacisk, postanowiła zwolnic go z pracy
w stoczni. Wałęsa się obraził i „odmówił” dalszej współpracy, której i tak
od jakiegoś czasu nie mógł już prowadzić z powodu braku informacji
nadających się do sprzedaży.

Nie to jest jednak w tym temacie najistotniejsze. To co jest tu najbardziej
wymowne, przy tym rzekomym nawróceniu i zerwaniu z bezpieką, to fakt, że
chociaż miał się rzekomo od bezpieki odwrócić, to jednak nie zrobił tego,
co każdy rzeczywiście nawrócony człowiek uważałby za najważniejsze. Nie
tylko nie powiedział o swojej donosicielskiej działalności swoim
stoczniowym kolegom, ale nie czuł się nawet w obowiązku w jakikolwiek
sposób ostrzec ich, że są przez bezpiekę inwigilowani!

Przez dwa następne lata Wałęsa zajmuje się tym, co mu wychodziło najlepiej,
czyli kombinowaniem i fuchami. Nagle w momencie kiedy grupa kilku osób, o
których istnieniu nie miał żadnego pojęcia, postanowiła założyć Wolne
Związki Zawodowe Wybrzeża, przerywa swą ważną działalność
kombinatorsko-fuchową i zjawia się niespodziewanie w drzwiach mieszkania
Krzysztofa Wyszkowskiego. Przez ponad trzydzieści lat, człowiek który nie
czytał absolutnie niczego i nie interesował się niczym poza możliwością
zamiany czegoś lub kogoś na pieniądze, nie potrafił powiedzieć jak
dowiedział się o powstaniu WZZW. Pośród całej masy bezsensownych opowieści,
są i tak krańcowo idiotyczne jak te, podane w jego książkowych
wspomnieniach, że dowiedział się o tym fakcie 1 maja 1978 roku, czyli w
dniu który nieznany Wałęsie Andrzej Gwiazda uznał za dzień założenia
związków. Na dodatek miał się tego dowiedzieć z lektury “Robotnika
Wybrzeża”, który zaczął wychodzić dopiero dwa miesiące później.

Tak czy inaczej, gdyby pan Dudek zadał sobie trud i zapoznał się z
relacjami świadków, to wiedziałby, że Wałęsa od pierwszego momentu uznany
został przez działaczy WZZów za głupca. Ta opinia z czasem ewoluowała w
stronę podejrzeń o agenturalność, które w czasie sierpniowego strajku
zamieniły się w pewność.

Pan Dudek dowiedziałby się również, że Wałęsa praktycznie nie prowadził w
WZZach żadnej konkretnej działalności, a wszelkie późniejsze opowieści o
rzekomej jego aktywności, są wymysłem wałęsowych propagandzistów. Podobnie
jak inni agenci, od czasu do czasu robił coś, co mogło by go wśród kolegów
uwiarygodnić. Wałęsa nigdy nie zainicjował żadnego działania, nie wniósł
żadnego pomysłu. Nie brał udziału w większości akcji ulotkowych. Nie brał
udziału w żadnej akcji obrony swoich WZZowskich kolegów. Nie wydrukował
choćby jednej ulotki. Natomiast wpisał się chętnie w skład redakcji
Robotnika Wybrzeża, w którym jako jedyny nie napisał jednego słowa i jest
wątpliwe, czy kiedykolwiek go przeczytał.

Niektórzy badacze historii przytaczają fakt, że Wałęsa był kilkakrotnie
zatrzymywany na 48 godzin i wyciągają z tego wniosek, że był on aktywnym
działaczem Wolnych Związków. Dlatego też przypomnę, że najbardziej
„represjonowanym” działaczem WZZW był Edwin Myszk, zdemaskowany z czasem
jako agent bezpieki. Takie działanie nazywało się uwiarygadnianiem agenta i
z działalnością nie miało nic wspólnego.
Sam Wałęsa podejmował wiele prób takiego uwiarygadniania się jako rzekomy
działacz. Po jednej z takich prób został z WZZów wykluczony, a na pytanie
dlaczego złamał zasady postępowania, odpowiedział bez żenady „Bo moje
nazwisko dawno nie chodziło”. To stwierdzenie mówi wszystko o stosunku
Wałęsy do jakiejkolwiek działalności.

Przypomnę też że ten człowiek, reklamowany przez propagandę jako aktywny i
nieprzejednany działacz WZZów, nie miał najmniejszych oporów w środku tej
rzekomej działalności, by w roku 1979 pić wódkę z funkcjonariuszami
bezpieki w jego własnym mieszkaniu. Wałęsa przyznał się do tego
przyciśnięty pytaniami WZZowskich kolegów, kiedy informacja o tym dotarła
do liderów związków.

Na ironię, opinia jakoby Wałęsa prowadził rzeczywistą i aktywną działalność
w WZZach nie pochodzi od działaczy Wolnych Związków, a od ludzi, którzy go
w tamtych warunkach nigdy nie widzieli.

Jest jedno wydarzenie w krótkiej historii WZZów, które Lech Wałąsa chętnie
i z zapałem przypomina. Jest to sprawa obchodów wydarzeń Grudnia ’70,
głownie tych, które odbyły się przed stocznią w roku 1979. Jest to jedyna
akcja, w której Wałęsa może udowodnić swój udział. Nie zmienia to
oczywiście faktu, że jest to nieprawdopodobna wręcz drwina z sytuacji. Oto
człowiek, który sprzedawał bezpiece losy stoczniowych kolegów w grudniu
’70, dziewięć lat później, nie tylko że pojawia się na uroczystości
upamiętnienia dramatu tych, których wydawał, ale od tej pory będzie to
zdarzenie przedstawiał jako akt szlachetnej odwagi.
Jeżeli sam fakt, że kapuś bezpieki wygłasza przemówienie w miejscu tragedii
tych których sprzedawał nie wydaje się wystarczająco szokujące, przypomnę
pewną wymowną historię związaną z tym własnie przemówieniem. Wałęsa był
jednym z kilku zaledwie WZZowców, którzy nie zostali wówczas aresztowani,
mimo że nie specjalnie próbował się ukrywać. Znalazł się pod stocznia i
wygłosił wówczas przemówienie, które uznane zostało za bardzo odważne. W
tym przemówieniu użył on słów często i chętne później przytaczanych przez
media. Wałęsa, domagając się pomnika poświęconego poległym stoczniowcom,
mówił że: „jeżeli pomnik nie powstanie, to za rok, każdy przyniesie kamień
i z tych kamieni usypiemy kopiec”. Rzecz w tym, że te słynne już dziś słowa
nasz „bohater” ukradł Józefowi Szylerowi, temu samemu, na którego pisał
swoje ohydne donosy!
Tak więc, mamy sytuację niemal surrealistyczną. Lech Wałęsa poczytuje sobie
za zasługę fakt, że wygłaszał przemówienie na manifestacji poświęconej
miedzy innymi ludziom, na których za pieniądze donosił komunistycznej
bezpiece, a przy tym wygłaszał przemówienie, którego słowa ukradł jednej z
ofiar swoich donosów! Czy można wyobrazić sobie większy symbol moralnego
zeszmacenia?
Paweł Zyzak w swej książce cytuje słowa Józefa Szylera, który wspominał
zdarzenie z 1971 roku: „Od razuśmy stawiali sprawę pomnika, na to, że w tym
miejscu polegli, albo usypane to jest ku czci tych i tych. Ja mowię tak:
tylu ludzi co jest w stoczni niech tu przyniosą, mowię, po kamieniu i z
kamieni się wybuduje pryzmę, nie? Miałem taki pomysł na to. Wałęsa nie
chciał o tym słyszeć.”

Tak wyglądała działalność Lecha Wałęsy w Wolnych Związkach Zawodowych
Wybrzeża, panie Dudek.

Twarz przywódcy strajku sierpniowego

Oczywiście opisanie całego strajku wymagałoby napisania grubej książki.
Jednak dla pana Dudka i jemu podobnych zrobię to w kilku prostych punktach.

Nikt, włącznie z Wałęsą nie potrafi logicznie wytłumaczyć dlaczego obcy,
niepracujący w stoczni człowiek nazwiskiem Wałęsa wszedł do tej stoczni,
aby wziąć udział w wewnętrznym zakładowym proteście.

Nikt włącznie z Wałęsą nie potrafi powiedzieć jak, gdzie i kiedy wszedł do
obcego zakładu ten niepracujący tam człowiek.

Nikt włącznie z dyrektorem stoczni nie potrafi logicznie odpowiedzieć na
pytanie, dlaczego nie został stamtąd wyrzucony.

Nikt nie potrafi logicznie wytłumaczyć jak to możliwe, aby obcy intruz nie
tylko włączył się do strajku, ale też ogłosił się jego przywódcą i został
zaproszony na rozmowy z dyrektorem zakładu, na temat wewnętrznego konfliktu
w tym zakładzie, w którym jak już stwierdziliśmy, nie pracował.

Natomiast wszyscy wiemy i możemy wytłumaczyć dokładnie co było później.

Najpierw dyrektor stoczni na oczach samozwańczego, obcego przewodniczącego
strajku, wymienił większą część wybranego wcześniej przez załogę komitetu
strajkowego na swoich ludzi. Następnie pogawędził z tymi własnie ludźmi i
ich samozwańczym obcym szefem, przyjął trzy proste postulaty i dołożył do
tego jeden dodatkowy, czyli przyjęcie do pracy w stoczni obcego, czyli
niejakiego Wałęsy, którego ciągle w tym momencie znało tylko
kilkudziesięciu spośród kilkunastu tysięcy stoczniowców.

Obcy ogłosił zwycięstwo i uciekł z dyrektorem do jego gabinetu.

Kiedy jakieś wredne i uparte kobiety zamieniły tą haniebną prowokację w
strajk solidarnościowy i powstał MKS, obcy nazwiskiem Wałęsa pojawił się
nagle ponownie, aby błagać jedną z tych kobiet, by uczyniła go szefem
nowego strajku. Ona tego nie zrobiła, ale zrobili to przybywający
przedstawiciele trójmiejskich zakładów, z których nikt nigdy nie widział
tego człowieka na oczy. A zrobili to zakładając, że skoro tam jest, to nie
może być obcy, tylko musi być przedstawicielem stoczni. I tak obcy stal się
ponownie szefem.

Przez następne dwa tygodnie znany był z bełkotu, którego nikt nie rozumiał
, bo nie było tłumacza, który by ten bełkot mógł przełożyć choćby na jakiś
język zbliżony do polskiego.

W przerwach obcy, a właściwie teraz już „swój” urywał się gdzieś na długie
godziny i do dzisiaj nie potrafi powiedzieć gdzie był, chociaż są tacy,
którzy widzieli go w KW PZPR. Kiedy wracał, to podejmował „przełomowe”
decyzje, jak na przykład przyjęcie podesłanej przez komunistów grupy
„doradców”.

29 sierpnia podjął jeszcze jedną próbę rozłożenia strajku, ale został
powstrzymany przez czujnych już działaczy Wolnych Związków, którzy byli
częścią MKS.
Kiedy już udało się innym strajkującym naprawić to, co doradzili przysłani
z Warszawy „fachowcy”, to obcy/swój dostał do reki słynny na całą Polskę
czerwony długopis i podpisał z rządem umowę, której oczywiście nie
przeczytał.

Twarz przywódcy wielkiego ruchu jakim była „Solidarność”

W tym przypadku potrzebne były by pewnie i dwie grube książki, lub raczej
dwie grube kartoteki kryminalne. Tak więc znów w wielkim skrócie.

Lech Wałęsa zostaje ogłoszony przywódcą nowego ruchu, do czasu legalizacji
i wyborów. Nikt nie pamięta kto go takim ogłosił, ale uznano, że skoro
jacyś stoczniowcy wynieśli go ze strajku na ramionach, to tak musi być.

Nowy trybun ludowy na początek dobiera sobie do pomocy esbeka Wachowskiego,
wiedząc dokładnie kim on jest.

Następnie, bez niczyjej zgody, prowadzi potajemne rozmowy z komunistycznymi
władzami w temacie rejestracji nowego związku. „Solidarność” zostaje
zarejestrowana na warunkach komuny.

Krotko potem komuna robi prowokację „bydgoską”, a dzielny Wałęsa znów z
pomocą tajnych rozmów z komunistycznymi władzami doprowadza do załamania
się planów strajku generalnego.

Niedługo potem, przy udziale agentów bezpieki, wygrywa wybory i zostaje
przewodniczącym Komisji Krajowej.
Wówczas to zaczyna robić to, co planował od samego początku, czyli czystki
w związku. I tu również pomaga bezpieka. Wywala kogo może, poczynając od
tej, która była symbolem powstania całego ruchu „Solidarność” czyli Anny
Walentynowicz, bo przecież symbol może być tylko jeden. Wywala po kolei
wszystkich działaczy WZZW, z którymi jak twierdzi pan Dudek, rzekomo bardzo
dzielnie działał jeszcze w WZZach. Tych których nie można wyrzucić za
pomocą specjalnie zorganizowanych „zebrań”, wywala przy pomocy równie
specjalnie do tego celu stworzonych bojówek.

Przypomnę, że późniejsi jego klakierzy w osobach Aleksandra Halla i
Arkadiusza Rybickiego nazywali w tamtym czasie Wałęsę – Bokassa. Tym,
którzy nie pamiętają przypomnę, że Bokassa był jednym z najokrutniejszych
afrykańskich dyktatorów, oskarżony o masowe morderstwa, a nawet
ludożerstwo. Tak postrzegali jego działalność w Solidarności nawet ci,
którzy po latach znaleźli się nagle wśród jego oklaskiwaczy.

Wałęsa konsekwentnie doprowadza do zamiany „Solidarności” w typowo
komunistyczny skorumpowany przez agentów i jego kolesi bajzel, po to, by po
kilku latach wraz z komuną całkowicie zlikwidować osiągnięcie milionów
Polaków i zamienić je na pokraczny komunistyczno-karierowiczowski twór, dla
którego kradnie symboliczną dla każdego Polaka nazwę. Następnie ogłasza się
ponownie szefem i obwieszcza, że własnie coś obalił.

Twarz Wałęsy internowanego

Ta twarz jest najłatwiejszą do opisania, gdyż zna ją każdy Polak. Jest to
twarz, nalana, opuchnięta i alkoholowo przekrwiona. Jest to twarz człowieka
hańbiącego „Solidarność” i drwiącego sobie ze znaczenia, jakie wartości
tejże „Solidarności” miały dla większości Polaków.

Przypomnę więc, że Wałęsa, wiedząc o planach stanu wojennego, nie zrobił
nic aby ostrzec związkowców. Ostatnie informacje otrzymał już w stoczni
podczas ostatnich obrad Komisji Krajowej w nocy z 12 na 13 grudnia. Były to
konkretne informacje o rozpoczynających się na zewnątrz aresztowaniach.
Wałęsa zatrzymał te informacje dla siebie. Z całą premedytacją pozwolił na
zwyczajne kontynuowanie obrad. Po ich zakończeniu wysłał nieświadomych
przywódców związku prosto w łapy bezpieki, tak jak niegdyś oddawał bezpiece
stoczniowych kolegów. Sam zaś, wraz ze swoim esbeckim kierowcą, wrócił do
domu i spokojnie położył się spać. Po jakimś czasie podstawiono samolot i
zaproszono go jako gościa na rozmowy z rządem.

Kiedy tysiące innych działaczy lądowało w zimnych więziennych celach, Lech
Wałęsa otrzymał pokój w wygodnym rządowym ośrodku wczasowym, gdzie czekała
już na niego schłodzona wódka, wyszukane jedzenie i wiele odpowiednich
rozrywek.

I aby pan Dudek i jego wielce intelektualni koledzy nie mieli wątpliwości,
to przypomnę, że Wałęsa mimo wszelkich możliwości nie wydał podczas swoich
pijackich wczasów ani jednego oświadczenia wzywającego do oporu. Ani
jednego listu z troska o uwiezionych. Ani jednego protestu przeciwko
bezprawnemu stanowi wojennemu.

Twarz zwolnionego z internowania (czytaj wczasów)

O tym etapie poczynań Wałęsy pan Dudek arogancko pisze: „…nadal jest
przywódcą ruchu, jednak staje się coraz bardziej kontestowany przez jego
członków”.
Pan profesor od wielu twarzy, nazywa kolejne czystki i obalenie powstałego
pod nieobecność i bez udziału Wałęsy podziemnego oporu, „kontestowaniem
przez członków związku”. To już prawdziwy obłęd. Byłem częścią tej
opozycji, mając dostęp do wielu informacji i wiem doskonale co działo się
po powrocie Wałęsy z jego pijackich wczasów.

Lech Wałęsa złożył bezpiece obietnicę powstrzymania wszelkiej działalności
opozycyjnej, jaka miała wówczas miejsce. Po powrocie do domu został
zaskoczony ciepłym przyjęciem tysięcy ludzi, którzy w swej naiwności
wierzyli, że jego powrót wzmocni podziemną działalność. Tymczasem nastąpiły
czystki. Wałęsa z pomocą swoich ludzi i agentów bezpieki wymieniał ludzi w
strukturach podziemnych. Tym, których nie mógł wymienić, blokował dostęp do
informacji i środków, wypychając w ten sposób na margines. Każdy
powracający z internowania działacz, który chciał prowadzić działalność
podziemną, był izolowany i najczęściej w ten sposób pozbawiany możliwości
działania. Niektórych, którzy mimo tego próbowali walczyć, ogłaszano
agentami bezpieki, utrudniając im wszelkie potrzebne kontakty. To miedzy
innymi z tego powodu wielu z nich opuściło kraj, będąc po czasie
okrzykniętymi zdrajcami przez ten symbol wszelkiego łajdactwa i najniższego
moralnego upadku.

Twarz noblisty

W tym wypadku jestem podwójnie zdziwiony, że ten aspekt trzeba tłumaczyć
człowiekowi z tytułem profesora. Powiem więc krotko, ale wyraźnie – TEN
NOBEL BYŁ DLA POLAKÓW, A NIE DLA ESBECKIEGO KAPUSIA! Wiedzą o tym dzieci w
polskich przedszkolach. Najwyraźniej nie dotarło to jeszcze do
intelektualnych kręgów pana Dudka. Dodam tylko, że jaki był stosunek Wałęsy
do pieniędzy z tą nagrodą związanych, mówi nam dokładnie słynne nagranie
rozmowy Wałęsy z bratem, gdzie w pokoju rządowego ośrodka wczasowego, z
całym cynizmem omawiają jak można by oszukać Polaków i zatrzymać te
pieniądze dla siebie.

Twarz prezydenta

Nie będę jej omawiał, gdyż każdy Polak wie jak wygląda. Wystarczy popatrzeć
na naszą krajową rzeczywistość. Na przerażenie rodziców, patrzących w
przyszłość swoich dzieci. Na ból tych rodziców, których dzieci muszą w
dwudziestym pierwszym wieku wyjeżdżać za chlebem. Na wyprzedany majątek
narodowy, a przede wszystkim na podeptaną polska dumę narodową.

Pan Dudek przywołuje jeszcze Twarz byłego prezydenta. Tą jednak zna każdy,
gdyż poprzez niekończącą się propagandę nie można od niej uciec.

Pan Dudek kończy swój wywód stwierdzeniem: „Tych twarzy jest mnóstwo i w
każdej z nich prezydent jest inny, choć zachowuje cechy samorodka
politycznego. Raz można go oceniać pozytywnie, innym razem negatywnie”.

Nie będę już po raz kolejny pytał o stan umysłu pana Dudka, bo jak już
wspomniałem, mimo mojego poirytowania arogancką głupotą jego wywodów, nie
on jest w tym wszystkim najważniejszy. Lansowanie teorii pana Dudka
powoduje powstawanie również innych dziwnych opinii jak choćby tą często
spotykaną, że gdyby się tylko przyznał do bycia kapusiem, wszystko byłoby w
porządku i nam wszystkim byłoby lżej. Hołdowanie takiej teorii jest tym
samym, co powiedzenie, że jeśli jakiś bandzior przyzna się do jednej
zbrodni, którą mu już zresztą udowodniono, to zapomnimy mu cala resztę
przestępstw.

I własnie temu ma służyć propagowanie teorii o rzekomych szarych i nawet
czasem białych stronach charakteru Wałęsy. Tymczasem jest to zwyczajnie
człowiek zły o odrażającym charakterze i takim samym życiorysie. Wiedziała
o tym bezpieka, wybierając go spełnienia najbrudniejszej roli w tym
historycznym oszustwie. Wałęsa nie został przez bezpiekę stworzony. Wałęsa
był dla bezpieki darem losu. Był gotowym produktem, ze wszystkimi
najbardziej łajdackimi cechami, potrzebnymi do spełnienia odpowiedniej
roli, w ich bandyckich zamiarach.

Lech Wałęsa zawsze miał tylko jedną twarz. Jest to twarz drobnego ulicznego
cwaniaczka o moralności typowego tchórzliwego żulika, gotowego zrobić każde
świństwo bądź ze strachu, bądź to dla najmniejszego choćby zysku. Od czasu
do czasu, zależnie od potrzeby, pakowano tego cwaniaczka w jakiś garnitur,
czy też w strój klauna. Twarz pozostała i jest do dzisiaj ta sama.

Lech Zborowski

Wasa zawsze mia tylko jedn twarz

Nowy film z video.banzaj.pl wicej »
Redmi 9A - recenzja budetowego smartfona