Grupy dyskusyjne   »   pl.soc.polityka   »   Wiara - deska ratunku nabita gwoździami

Wiara - deska ratunku nabita gwoździami

Data: 2012-02-10 21:49:56
Autor: Przemysław W
Wiara - deska ratunku nabita gwoździami
Wiara jest być może ostatnią deską ratunku przed potwornością tego świata. Ale deską nabitą gwoździami

Wojna o krzyż w Sejmie, która rozgorzała po ostatnich wyborach, wydała mi się zupełnie bezsensowna, jałowa i nadmuchana. To był klasyczny temat zastępczy, niemający związku z realną sytuacją obywateli, a stał się jedynie pretekstem do oratorskich popisów i komentarzy, z których literalnie nic nie wynika. Kłóciliśmy się o symbol religijny zamiast debatować o prawdziwych zagrożeniach dla Polski i Europy, której (przypominam niektórym) częścią jesteśmy. Dyskusja o symbolach zawsze nam najlepiej wychodzi.

Mnie osobiście krzyż w Sejmie jest najzupełniej obojętny, może tam wisieć albo i nie. W każdym razie deklaruję, że zupełnie mi nie przeszkadza. Mimo że jestem zdeklarowanym ateistą.



Kościół znalazł się ostatnio w zaiste trudnej sytuacji, choć niejasne jest, czy zdaje sobie z tego sprawę, czy też swoje kłopoty sprowadza jedynie do pstrokatej, popkulturowej bardziej niż politycznej kariery Palikota i jego dziwnego, cyrkowego nieco ugrupowania.

Kościół zadufany w przekonaniu, że w ciągu swej tysiącletniej historii w Polsce przetrwał nie takie kryzysy i przeżył nie takich wrogów, nie wydaje się skłonny do głębszej refleksji nad istotą kulturowych zmian, jakie mają miejsce i nabierają rozpędu. Jego refleksja ogranicza się raczej do grzmienia nad zagrożeniami, które uosabiają dla niego Nergal i Palikot, gdy tymczasem prawdziwym zagrożeniem nie jest ani jeden, ani drugi, gdyż obaj realizują wyłącznie swą strategię marketingową. Wprowadzają w życie swój "model biznesowy", jak przystało na gwiazdy estrady zresztą - jeden muzycznej, drugi politycznej.

Zagrożeniem dla Kościoła nie jest krzykliwy antyklerykalizm ani nawet były ksiądz, a obecny poseł Kotliński z ziejących obłąkańczą nienawiścią do kleru "Faktów i Mitów", prawdziwym zagrożeniem dla tej szybkiej w działaniu jak ślimak i skorej do autorefleksji jak żółw instytucji jest zwykły, spokojny, coraz powszechniejszy racjonalny ateizm. To on spowoduje, że pewnego dnia cała hierarchia kościelna obudzi się jak co dzień w świetnych nastrojach, tyle że nie będzie już wiernych.

Ja jestem, tak przynajmniej myślę, spokojnym, racjonalnym ateistą i na równi z bredniami wypowiadanymi przez biskupów mierżą mnie popisowe ataki nie tylko na Kościół, ale i na religię. Jestem bowiem jednym z tych, którzy będąc ateistami, nie odmawiają wierze miejsca we współczesnym świecie oraz, a może nade wszystko, doceniają epokowy wpływ wiary chrześcijańskiej na rozwój naszej kultury w ciągu ostatnich ledwie dwóch tysięcy lat. Co zupełnie nie osłabia mojego ateizmu. Mówiąc krótko: Msza h-moll Bacha tak, kazanie biskupa Michalika - nie.

***

Nie jestem agnostykiem, bo agnostycyzm wydaje mi się postawą podejrzanie bezpieczną, trzecią stroną medalu, a przecież medal może mieć tylko dwie strony: teizm i ateizm; tertium non datur. Ja jestem po ateistycznej stronie. Dlatego też książka "Dlaczego jesteśmy ateistami", która właśnie ukazała się w Polsce (wyd. Czarna Owca, przeł. Olena Waśkiewicz, Wiesław Marcysiak), jest lekturą dla ateisty wielce ciekawą i programowo obowiązkową. Zresztą dla myślącego w miarę rozsądnie teisty też winna być.

Zgoda, było już kilka fundamentalnych manifestów ateizmu, od eseju Bertranda Russella "Dlaczego nie jestem chrześcijaninem?" po takie współczesne książki jak "Bóg urojony" Dawkinsa i "Bóg nie jest wielki. O trucicielskiej sile religii" Hitchensa. Nie jest zatem ten zbiór tekstów 50 aż autorów rzeczą kopernikańsko rewolucyjną, jest jednak ważnym świadectwem ludzi, którzy świadomie odrzucili wiarę w Boga - w jakiegokolwiek Boga i w jakąkolwiek formę wiary prócz wiary w Rozum. Są tu filozofowie, naukowcy, pisarze (wszyscy anglosascy), a więc przedstawiciele zawodów, w których umysł większą rolę gra niż czyste emocje, racjonalizm jest ich narzędziem do czynienia refleksji, a nie wiara w rzeczy nadprzyrodzone, a więc irracjonalne.

Kiedy dowiadujemy się, że dwa włosy Jana Pawła II uratowały pasażerów boeinga 767 lądującego awaryjnie na Okęciu, że wcześniej kropla krwi polskiego Papieża miała się przyczynić do uzdrowienia Roberta Kubicy, książka, która racjonalnie tłumaczy, dlaczego Boga nie ma, staje się lekturą zaskakująco na czasie.

Przewijającym się w niej argumentem przeciwko Bogu są dowody natury etycznej - dość przewidywalne, ale przez to wcale nie mniej wiarygodne; są wręcz miażdżące.

Skoro ten wasz Bóg jest taki wszechwiedzący, wszechmocny i miłosierny, powiadają autorzy, to czemu od tysięcy lat pozwala, by ludzie i zwierzęta tak bezgranicznie cierpieli? Jeżeli naprawdę istnieje, to nie jest wcale miłosierny, ale wręcz odrażający, skoro będąc wszechmocnym nie robi nic, aby ograniczyć czy wręcz zlikwidować ludzkie cierpienia: głód, wojny, masowe zbrodnie, katastrofy. Wszak jednym gestem mógłby powstrzymać falę tsunami, która zabije kilkadziesiąt tysięcy niewinnych ludzi.

A jednak tego nie robi. Wydawać by się mogło nawet, że ten Bóg ma dużą frajdę z takiej widowiskowej tragedii. "Cierpienie i ból odczuwane przez niezliczone zwierzęta od setek tysięcy lat i przez istoty ludzkie od co najmniej pięćdziesięciu tysięcy lat nie są pobocznym elementem całego przedstawienia, czy nawet nieuchronnym skutkiem ubocznym dobrze pomyślanego planu rozwoju"; to "kluczowy element scenariusza napisanego przez stwórcę" - stwierdza jeden z autorów książki, a inny, filozof religii Nicholas Everitt, dodaje: "Powiedzmy, że jakiś człowiek miał możliwość zapobieżenia śmierci miliona ludzi, jednak spokojnie odmówił uczynienia tego"; słusznie uznamy go za potwora - "dlaczego miałoby być inaczej, gdyby sytuacja dotyczyła istoty boskiej?". Odpowiedź jest po stronie teistów, czekam.

"Cierpienie na świecie jest ( ) dowodem przeciwko istnieniu Boga" - pisze Everitt i oskarża teistów, że nie potrafią się do tego przekonująco ustosunkować. Jest to zatem dowód przeciw istnieniu Boga "wszechpotężnego, wszechwiedzącego i nieskończenie dobrego". Inna autorka zbioru pisze tak, że żaden teista nie znajdzie na to kontrargumentów: "Ludzie, którzy przeżyli huragan, trzęsienie ziemi lub inną katastrofę, mówią że Bóg ich uratował, ale nie mówią, że Bóg zabił lub okaleczył wszystkie pozostałe ofiary". Bóg - jeśli istnieje - zabija masowo ludzi, których podobno uczynił na swe podobieństwo. Z drobną modyfikacją: uczynił ich śmiertelnymi, bezsilnymi, przerażonymi i nic niewiedzącymi.

Stephen Law używa żelaznej i prostej logiki, której nie jest w stanie obalić żaden teista i żaden rozsądny człowiek: "Bóg jeżeli istnieje, jest wszechmocny i nieskończenie dobry. Jednak istnienie takiej istoty z pewnością logicznie wyklucza się z istnieniem zła. Skoro zaś istnieje zło, to wynika z tego logicznie, iż nie istnieje judeochrześcijański Bóg".

Kiedy czytałem tę książkę, przypomniał mi się pewien jeżdżący po Warszawie na rowerze brodaty jegomość, jedna z bardziej charakterystycznych postaci tego miasta. Ma na imię Henryk i handluje starymi książkami. Kiedyś zajrzałem do jego przytroczonego do roweru kartonu, ale nie znalazłem tam nic ciekawego, raczej chaos zbędnych książek, które pewnie znajduje gdzieś porzucone i usiłuje zarobić na nich parę złotych. Ale na tym kartonie ma duży napis "Jezus był wegetarianinem". Owszem, Jezus mógł być wegetarianinem. Ale Bóg Ojciec na pewno nie. On jest bez wątpienia mięsożerny. Wiara zaś jest być może ostatnią deską ratunku przed potwornością tego świata. Ale jest to deska nabita gwoździami.

***

Nie ulega wątpliwości, że ludzkość na przestrzeni tysięcy lat ewolucji biologicznej i kulturowej dokonała wielu epokowych odkryć - ale największym wynalazkiem człowieka jest Bóg. To człowiek stworzył Boga na swoje podobieństwo, także po to, by mieć za kogo się schować, gdy daje wyraz swym najgorszym instynktom. Wiara zbyt wiele razy była wygodnym kamuflażem dla masowych zbrodni ludzi przeciw ludziom, którzy przypadkowo mieli inny światopogląd religijny. Bez Boga byłoby czasami trudniej przeprowadzać czystki etniczne i dokonywać masakr ludności cywilnej. Owszem, teiści na argument o zbrodniach motywowanych religią odpowiedzą, że dwa najbardziej krwiożercze reżimy, nazistowski i stalinowski, były programowo ateistyczne. Ale czy to usprawiedliwia zbrodnie czynione w imię miłosiernego Boga?

Peter Singer, bodaj najsłynniejszy dziś bioetyk, w "Dlaczego jesteśmy ateistami" porównuje świecką Europę z religijnymi Stanami Zjednoczonymi. Wskazuje, że świeckość nie oznacza mniejszej moralności i empatii - wręcz przeciwnie, w świeckiej Europie (jako nieświeckie jej kraje wymienia jedynie Irlandię i Polskę) wskaźnik morderstw i osadzonych w więzieniach jest niższy niż w USA, świeckie kraje europejskie przeznaczają (biorąc pod uwagę procent PKB) więcej na humanitarną pomoc międzynarodową niż Stany. Wspomina zbrodnie popełnione w imię Boga: inkwizycję czy wojnę trzydziestoletnią, a także konflikty między sunnitami i szyitami oraz samobójcze zamachy fanatyków islamskich; zarazem zgadza się, że ateiści, jak Stalin czy Pol Pot, też byli masowymi zbrodniarzami. Zatem nikt nie ma monopolu na zło, bez względu na swą świeckość czy żarliwą religijność. Problem w tym, że teiści uważają, że to oni mają monopol na dobro, a to, co złe, zawsze bierze się z upadku wiary i w ślad za tym moralności.

Na dobrą sprawę od tysięcy lat jesteśmy karmieni mitologiami religijnymi, które jedynie zmieniają przebrania. I my, wychowani w kręgu kultury chrześcijańskiej - której doniosłości bynajmniej nie neguję - musimy wreszcie zacząć myśleć o chrześcijaństwie nie jako o wierze, ale jako o mitologii chrześcijańskiej, wcale nie prawdziwszej niż wszystkie wcześniejsze.

Dowodów na to jest dosyć, dam tu tylko cytat z jednego z autorów, historyka nauki Michaela Shermera: "Wiele stuleci przed opowieścią o arce Noego ( ) powstał epos o Gilgameszu. Opowiada on o tym, jak Utnapisztim został ostrzeżony przez babilońskiego boga Ziemi, Ea, że inni bogowie zamierzają zniszczyć wszelkie życie na ziemi, zsyłając powódź. Zgodnie z jego instrukcją zbudował arkę w kształcie sześcianu długiego, szerokiego i głębokiego na sto dwadzieścia łokci ( ), a następnie zabrał na nią po parze z każdego gatunku zwierząt". To przykład pierwszy z brzegu, kolejne, będące dowodem na przenikanie się i kontynuacje mitów w innych religiach, w tym chrześcijańskiej, można mnożyć.

Biblię przestańmy więc może nazywać "Pismem Świętym", a zacznijmy nazywać "Mitologią chrześcijańską", to przecież nie mniej pouczająca lektura niż "Mity greckie", którymi się kiedyś zaczytywaliśmy jako wspaniałymi opowieściami, nie wierząc przy tym w te wszystkie historie o Zeusie czy Hermesie.

Czemu, pytają naukowcy w omawianej książce, Bóg wybrał akurat naszą planetę i tutaj osiedlił ludzkość, nie dając jej możliwości podróży we wszechświecie, który - według teistów - też cały musi być dziełem Boga. Jak pisze Viktor Stenger, "możemy żyć tylko na jednej małej planecie. We wszechświecie widocznym z Ziemi znajduje się sto miliardów galaktyk, w każdej jest sto miliardów gwiazd. ( ) A jednak mamy wierzyć w istnienie najwyższej istoty, która nadzoruje tor ruchu każdej cząsteczki, przysłuchuje się każdej ludzkiej myśli, prowadzi swoje ulubione drużyny piłkarskie do zwycięstwa ".

***

Właściwie to autorzy tej książki - wszyscy zdeklarowani ateiści - są skłonni pójść na pewien kompromis z teistami. Brzmi on z grubsza: OK, możemy zgodzić się ewentualnie na istnienie Boga, ale pod warunkiem, że jest to Bóg nieskończenie zły, mściwy i nienawidzący ludzkości. Jako ateista w pewien sposób tęskniący za obecnością Boga zgodziłbym się podpisać pod takim żądaniem: wy, teiści, będziecie nadal mieli swą najwyższą istotę, ale umówmy się, że to raczej bóstwo z babilońskiej czy sumeryjskiej mitologii, bóg zniszczenia i chaosu, a nie dobry, miłujący ludzi Chrystus.

Zdanie, które powinno być mottem tej książki, a jeszcze lepiej - wszelkich rozważań o Bogu, pada właśnie w tej książce i brzmi: "Religia sprawia, że dobrzy ludzie robią złe rzeczy". Nawet jeśli nie odnosi się do wszystkich wierzących, to z pewnością do pokaźnej ich liczby.

Teiści żądają od ateistów, by ci udowodnili, że Boga nie ma. To fałszywa perspektywa, mówią autorzy książki. To wy, wierzący, udowodnijcie, że ten wasz Bóg istnieje naprawdę. Niech nie tchórzy przed ludźmi, którym zgotował tyle cierpień i nieszczęść. Niech się ujawni. Przyprowadźcie tu za rękę swojego Boga i niech się przed nami wyspowiada, mówią.

Najdziwniejsze i groteskowe w tym wszystkim jest to, że w roku 2011 trzeba nadal wydawać takie książki jak "Dlaczego jesteśmy ateistami", że publikowanie i czytanie takich książek ma głęboki sens i może być bezcenne edukacyjnie dla ogromnych rzesz ludzi, że może wywołać wściekłość i nienawiść teistów wyznających wiarę w miłosiernego Boga.


http://wyborcza.pl/1,75248,11123370,My__ateisci.html




Przemek


--

Jarosław Kaczyński:

" Policja nieskuteczna. Nie potrafiła przejąć metod SB".

Data: 2012-02-13 23:42:31
Autor: Grzegorz Z.
Wiara - deska ratunku nabita gwoździami
Przemysław W napisał:

Stephen Law używa żelaznej i prostej logiki, której nie jest w stanie obalić żaden teista i żaden rozsądny człowiek: "Bóg jeżeli istnieje, jest wszechmocny i nieskończenie dobry. Jednak istnienie takiej istoty z pewnością logicznie wyklucza się z istnieniem zła. Skoro zaś istnieje zło, to wynika z tego logicznie, iż nie istnieje judeochrześcijański Bóg".

Świetne. --
"Jak już nie będę mogła sobie sama nalać tej herbaty z baniaczka to mam
inne wyjście na taką sytuację" M.Czubaszek

Wiara - deska ratunku nabita gwoździami

Nowy film z video.banzaj.pl więcej »
Redmi 9A - recenzja budżetowego smartfona