Grupy dyskusyjne   »   pl.soc.polityka   »   Wspominam pracę w PRL

Wspominam pracę w PRL

Data: 2012-07-01 13:37:48
Autor: Przemysław W
Wspominam pracę w PRL
Wspominam pracę w PRL

W mediach trwa dyskusja, czy poprawny politycznie Polak powinien wspominać PRL. A jeżeli już to czyni, to co trzeba przywoływać w pamięci i jak to robić. Pominięto w dyskusji problem, jak winniśmy wspominać pracę w PRL. A przecież ok. 10 mln osób pracowało w przemyśle, poświęcając pracy ok. 10 godzin dziennie.

Był początek stycznia w połowie lat 70. Przyszedł do mnie fabryczny szef szkolenia z prośbą. „Panie inżynierze, mam problem, przysłali mi na praktykę studentów z politechniki, a ja nie mogę posłać ich na produkcję. No wie pan, przecież może pan się zgodzi nimi zająć, żeby na halę nie poleźli”. Zgodziłem się. Wiedziałem, o co chodzi.

Zaprowadziłem studentów na hale produkcyjne. Z osłupieniem patrzyli na wielkie przestrzenie zastawione rzędami gotowych urządzeń oklejonych folią, owiniętych brezentem do transportu. Między nimi snuli się nieliczni robotnicy, coś sprzątali, coś naprawiali. Reszta na rozścielonych waciakach grała w karty, rozmawiała, paliła. Wydział po wydziale, wszędzie to samo. Pokazałem im puste magazyny i znów wróciliśmy na produkcję. Grupie znajomych robotników powiedziałem: „Ci studenci za dwa lata wrócą tu jako inżynierowie i nikt nie powie im, jak naprawdę praca wygląda. Tylko wy możecie im to powiedzieć, macie teraz czas. Bo potem przyjdzie taki młody i narobi takich jaj, jak z duńskimi sterownikami”.

Studenci dowiedzieli się, że Elmor wykonał plan produkcyjny „na ostatnich nogach”. Robotnicy w listopadzie i grudniu pracowali po 12 czy 16 godzin, w sylwestra, a w tajemnicy kończyli jeszcze w Nowy Rok. Ale na 31 grudnia wykonali cały plan, a to znaczy, że uratowali premię. Zgodnie z planem wykonane urządzenia będą nam teraz zawalać magazyn i hale produkcyjne, zanim okażą się potrzebne stoczniom. Może aż do następnego grudnia, gdy z kolei stocznie, po nocach, będą je na gwałt montować na statku, by zameldować zrealizowanie planu.

Zakład wykonał roczny plan produkcji, czyli zużył cały zapas materiałów, blach, kabli i urządzeń zaplanowanych do produkcji. Teraz magazyny są puste, czekają aż liczni dostawcy zaczną realizować swój plan produkcyjny na rok bieżący. Zaopatrzeniowcy będą używać swoich sztuczek, by „wyrwać” jakieś zamówione materiały i powoli zacznie ruszać produkcja. Wszyscy na to czekają niecierpliwie, bo gdy nie ma materiałów, to nie można wykonać, a tym bardziej przekroczyć normy. Wszyscy pracują w akordzie, tzn. dostają wynagrodzenie wyłącznie za wykonane konkretne czynności. Od zasady Lenina: „Kto nie pracuje, ten nie je” nie ma odstępstw. Obojętne, z jakiego powodu nie można pracować. Zapłatę dostaje się wyłącznie za zdanie do magazynu wykonanych detali. Lecz już w marcu będzie się w nadgodzinach, często po nocach, nadrabiać „straty”, a akordowe zarobki zrekompensują głodny początek roku.

Studenci pytali: „Panie magistrze, to wszystko prawda?”. A co było z duńskimi sterownikami? Przeciętna elektrownia okrętowa wystarczyłaby do zasilania małego miasta. Sterowanie taką mocą wymaga drogich urządzeń. Do jednego z typów zastosowano duński sterownik, niewielką skrzynkę z elektroniką. Było to drogie dewizowe cacko. Młody pracownik zauważył, że w gotowych rozdzielnicach, już oklejonych folią i taśmą, ukradziono sterownik. Zameldował, milicja stwierdziła, że ukradziono 64 sterowniki z 64 rozdzielnic. Śledztwo, przesłuchania, awantura. Okazało się, że zakład dostał tylko 16 sztuk. W nowo budowanych na hali urządzeniach jest zamontowanych 16 sterowników. A w 64 gotowych rozdzielnicach zwisają wiązki przeciętych szczypcami kabli i zieją puste miejsca po sterownikach, których według akt nigdy nie było. Śledczy tracili głowę, zanosiło się na wielką aferę. Wtedy komuś udało się wytłumaczyć: zakład dostał tylko 16 sztuk, a musiał co miesiąc zdać 16 urządzeń z 16 sterownikami, by wykonać plan. Polak potrafi, więc z gotowych urządzeń wycinał brakujące sterowniki i już po raz piąty montował te same egzemplarze w kolejnych planowych wyrobach, uzyskując zapłatę za wykonaną pracę i premię za wykonanie planu. A jak to się skończyło? Normalnie. W końcu Zjednoczenie (obecnie zwane koncernem) z łkaniem, ale „wybuli” potrzebne dolary i sterowniki dostarczy. Wtedy szybko się je zamontuje, bo monterzy w urządzeniach przeznaczonych do wycięcia zostawiają dłuższe przewody, tak by przy powtórnym montażu były w sam raz. To przecież rutyna.

To tylko przykłady omijania raf komunistycznej administracji przy znikomych stratach. Gorzej bywało przy pracy wymagającej ścisłych reżimów technologicznych.

Stawki godzinowe robotników były bardzo niskie. Pomnożone przez 200 godzin miesięcznie, dawały marne pensje. Jeśli jednak wykonano 300 proc. normy, zarobki się potrajały. W więzieniu w Zabrzu siedziałem z górnikiem z dawnej brygady Pstrowskiego. Pstrowski w latach 50., by zdobyć tytuł przodownika pracy i bohatera pracy socjalistycznej, nie czekał, jak wymagają przepisy, aż opadnie gęsty pył węglowy po „strzale”, lecz prowadził swą brygadę do pracy. Wszyscy z Pstrowskim na czele zmarli na pylicę. Tempo pracy było mordercze i nie jest to przenośnia. W fabryce rowerów zakupiono niemiecki automat, lecz robił on obręcze wolniej niż robotnicy ręcznie. Poza tym na automacie nie można przekroczyć normy, więc go „odstawiono”.

W Hucie Warszawa zakupiono za dewizy linię do szlifowania prętów. Automat nie pozwalał przekroczyć normy. Zarobki spadły do połowy. Wyłączono więc regulatory. Zarobki wzrosły, a wielka maszyna wkrótce powędrowała na złom.

Koledzy z działu doświadczalno-rozwojowego skonstruowali urządzenie. Moim obowiązkiem było zbadanie go i wydanie zezwolenia na produkcję. Urządzenie działało poprawnie, lecz było za duże i w produkcji wymagało zbyt wiele pracy. Zdecydowałem, iż nie nadaje się do produkcji. Groziło to utratą premii przez konstruktorów. Interweniował ich kierownik. Mówię mu: „To zwykłe niechlujstwo, gdybyście posiedzieli tydzień, to zamiast na trzech, całość zmieściłaby się na jednej płytce”. „Niewątpliwie – odpowiedział – ale my mamy normę osiem godzin na jeden obwód drukowany”. Nie uwierzyłem. Następnego dnia przyniósł normy pracy. To była prawda. Osiem godzin na skomplikowany obwód drukowany! Wycofałem pismo z poprzednią decyzją i napisałem ocenę w superlatywach, z klauzulą „nadaje się do produkcji”. Wątpliwości wyjaśniłem: „Jeżeli Partia, która sprawuje rolę kierowniczą, uważa, że potrzebne jej są urządzenia zaprojektowane w takim wariackim tempie, to ja się Partii sprzeciwiać nie zamierzam. Przynajmniej tym razem”.

W PRL nie wszyscy byli zmuszani do pracy w szalonym tempie. W Zjednoczeniu miłe panie powiedziały mi kiedyś: „Panie Andrzeju, czemu pan nas tak rzadko odwiedza, my się tutaj tak okropnie nudzimy”. W którąś sobotę lat 70., gdy koledzy nie chcieli uwierzyć, że komitet PZPR soboty ma wolne, podniosłem słuchawkę i wykręciłem numer. „Do kogo dzwonisz?” – krzyknął przerażony chór. „Do komitetu” –odpowiedziałem. Wtedy wszyscy koledzy w panice uciekli na korytarz, a miła pani poinformowała mnie: „Dziś jest sobota, komitet w soboty nie pracuje. Proszę zadzwonić w poniedziałek”.

Tych kilka migawek nie wyczerpuje starannie unikanego w III RP tematu pracy w PRL, więc postaram się wrócić do tego w przyszłym numerze.
Kategorie:

Andrzej Gwiazda



--

"Główną motywacją mojej aktywności publicznej była potrzeba władzy
i żądza popularności. Ta druga była nawet silniejsza od pierwszej,
bo chyba jestem bardziej próżny, niż spragniony władzy. Nawet na pewno..."

- Donald Tusk: Gazeta Wyborcza, 15–16 października 2005

Wspominam pracę w PRL

Nowy film z video.banzaj.pl wicej »
Redmi 9A - recenzja budetowego smartfona