Grupy dyskusyjne   »   pl.soc.polityka   »   Wydzia zabjstw ksiy

Wydzia zabjstw ksiy

Data: 2013-11-08 01:20:41
Autor: Mark Woydak
Wydzia zabjstw ksiy



Słyszałem dudnienie, bito tego mężczyznę tak, że pałki nie schodziły z
niego. Jedna za drugą. Bili go tak około piętnastu minut. Reakcją były
tylko jęki, zaraz potem ucichł, nic nie krzyczał, a pałki uderzały jak w
drzewo – oto fragment zeznania świadka śmiertelnego pobicia przez
funkcjonariuszy MSW Mariana Bednarskiego. Czym zasłużył na tak okrutny
koniec? Miał inne poglądy na rzeczywistość niż oficjalnie obowiązujące...

W PRL przez całe lata pokutował pogląd, że wprawdzie rodzima bezpieka
potrafi uprzykrzyć życie, ale nie jest tak niebezpieczna jak NRD-owska
Stasi czy rumuńska Securitate. Dopiero kiedy na światło dzienne zaczęły
wychodzić zbrodnie popełnione na opozycjonistach przez nieznanych sprawców,
stało się jasne, że i w łonie polskich służb specjalnych istnieją szwadrony
bezwzględnie rozprawiające się z niepokornymi. Zamordowanie w 1977 roku
krakowskiego studenta, współpracownika Komitetu Obrony Robotników
Stanisława Pyjasa społeczeństwo bez jakichkolwiek wątpliwości przypisało
bezpiece, ale oczywiście żadne dowody w tej sprawie nie zostały wówczas
upublicznione.

Dopiero proces zabójców księdza Jerzego Popiełuszki sprawił, że opinia
publiczna dowiedziała się czegoś więcej o metodach walki politycznej,
stosowanych przez Służbę Bezpieczeństwa. I choć władze zapewniały, jakoby
komando kapitana Grzegorza Piotrowskiego (Waldemar Chmielewski, Leszek
Pękala) działało samowolnie, bez jakiejkolwiek inspiracji ze strony
kierownictwa resortu czy partii, a może nawet z polecenia bliżej
niesprecyzowanych sił zagranicznych, ponure fakty zaczęły się składać w
pewną całość. Nieco wcześniej, także w 1984 roku, został porwany i
zamęczony na śmierć emerytowany proboszcz ksiądz Antoni Kij. Odważne
homilie tego kapłana, byłego kapelana Wojska Polskiego, nie podobały się
bezpiece już od końca lat 40. i funkcjonariusze notorycznie wzywali go na
rozmowy dyscyplinujące, które nie odnosiły skutku. Miarka się przebrała...

W lutym 1985 roku, a więc tuż po zakończeniu procesu toruńskiego,
osądzającego zabójców ks. Popiełuszki, śmierć poniósł proboszcz Klimontowa
ks. Stanisław Palimąka. Śmierć kuriozalną: przejechał go jego własny fiat
125, staczający się po pochylni do garażu. Jednak uszkodzenia ciała
duszpasterza były tak rozległe, że musiałby to być pędzący tir, a nie wolno
sunący samochód osobowy. Przykładów jest o wiele więcej. W 1989 roku
została powołana nadzwyczajna komisja sejmowa do zbadania działań
Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Na jej czele stanął poseł Jan Maria
Rokita. 26 września 1991 roku komisja przedstawiła swój raport. Jakkolwiek
jej członkowie nie mieli dostępu do wielu dokumentów MSW (resortem kierował
do lipca 1990 r. generał Czesław Kiszczak), a duża część materiałów została
zapobiegliwie zniszczona, raport komisji Rokity był kamieniem milowym w
dochodzeniu do prawdy o zbrodniach bezpieki. Część IV raportu, czyli
informacja o bezprawnej działalności grupy D Departamentu IV MSW, dotyczy
najtajniejszej ze służb – tej, której wyznaczono najokrutniejsze działania
(jednym z jej szefów był właśnie Grzegorz Piotrowski). Rozszyfrujmy – D
oznacza dezintegrację. Początkowo w łonie Kościoła katolickiego,
duchowieństwa i wiernych, a potem całej opozycji, która przecież w znacznej
mierze była związana z Kościołem. Grupa ta działała na rzecz Departamentu
IV, odpowiedzialnego za inwigilację Kościoła, a także Dep. III, zajmującego
się rozpracowywaniem opozycji. Jednak trudno uznać, że była częścią tych
departamentów, na co wskazuje nazwa: Samodzielna Grupa D. Prokurator
Andrzej Witkowski (wywiad z nim opublikowaliśmy w poprzednim numerze FH)
przez kilka lat zajmował się sprawą zabójstwa księdza Popiełuszki i o
funkcjonowaniu tej formacji wie bardzo dużo.

– Sposób realizacji danego „zadania po linii D”, w tym dobór
funkcjonariuszy oraz mechanizm decyzyjny od szczebla kierowniczego po
przebieg czynności wykonawczej, łatwo prześledzić na przykładzie osądzonych
spraw, a mianowicie uprowadzenia ze szczególnym udręczeniem działacza
opozycji Janusza Krupskiego w Warszawie oraz podpalenia samochodu ks. kard.
Henryka Gulbinowicza w Złotoryi – mówi Witkowski. – W pierwszej z nich
miała miejsce zainicjowana i kierowana z centrali skoordynowana akcja służb
obserwacyjnych Wojewódzkiego Urzędu Spraw Wewnętrznych w Lublinie, których
funkcjonariusze „prowadzili” Janusza Krupskiego z Lublina aż do Pałacu
Kultury w Warszawie. Tam został on „przejęty” przez bezpośrednich
wykonawców uprowadzenia – funkcjonariuszy wydziału VI MSW (o wcześniejszej
nazwie: Grupa D) i wywieziony na obrzeża stolicy. W ustronnym miejscu
upokorzono go, grożono i oblano żrącą substancją. W przypadku drugiego
zdarzenia najpierw do Legnicy przybyli oddelegowani funkcjonariusze
wydziału VI MSW Piotr G. i Waldemar P. Przy pomocy naczelnika wydziału VI
WUSW w Legnicy zorganizowali miejscowych funkcjonariuszy do udziału w
przestępstwie podpalenia Forda Grenady. Potem, działając wspólnie,
podpalili samochód (w opinii Zakładu Kryminalistyki KG MO stwierdzono, że
przyczyną pożaru było zwarcie w urządzeniu antyradarowym).

KONSPIRACJA W KONSPIRACJI

Prace nad powołaniem grupy specjalnej w ramach bezpieki rozpoczęły się
jeszcze w latach 60., gdy stało się jasne, że władza będzie miała kłopot z
opozycyjną działalnością Kościoła katolickiego. W 1973 roku decyzją szefa
resortu spraw wewnętrznych Stanisława Kowalczyka powstała grupa mająca na
celu dezintegrację środowisk katolickich. Grupa, której istnienie było
tajemnicą nawet dla większości funkcjonariuszy SB. Na początku liczyła pięć
osób, a w 1977 roku znacznie zwiększyła swój stan kadrowy, przekształcając
się w wydział VI Departamentu IV MSW. To wtedy zginął Stanisław Pyjas, a
dwa miesiące później Stanisław Pietraszka, który widział jego zabójcę – czy
jest to przypadkowa zbieżność chronologiczna? Tego po dziś dzień nie udało
się ustalić. Po ogłoszeniu stanu wojennego wydział VI wykazywał się
niezwykłą aktywnością, którą trzeba było „zamazywać” po wpadce ze śmiercią
księdza Popiełuszki. Nazwa grupy została wówczas zmieniona na Biuro Studiów
i Analiz, podobnie jak zakres jej obowiązków, przynajmniej na papierze.

To wspomniane „zamazywanie” było procedurą doskonale przemyślaną i
zorganizowaną. Jak czytamy w raporcie komisji Rokity: „Działania zarówno
organów ścigania MSW, prokuratury czy sądów, jak i organów odpowiedzialnych
za wykonanie kary, z góry nastawione były na niedopuszczenie do
odpowiedzialności funkcjonariusza MSW, co do którego zachodziło
podejrzenie, że popełnił ciężkie przestępstwo”. Co więcej – pracownicy MSW
prowadzili instruktaże dla prokuratorów, jak informować opinię publiczną o
śledztwie. Zresztą prokuratorzy często bywali „figurantami” we własnych
sprawach – prokurator prowadzący śledztwo w sprawie zabójstwa Bogdana
Włosika dostał do podpisu od swego przełożonego gotowy tekst postanowienia
o umorzeniu postępowania.

Wachlarz działań dezintegracyjnych był szeroki – od rozpuszczania plotek o
charakterze obyczajowym o księżach i fałszowanie dokumentów przez
demolowanie mieszkań, szantaż, po pobicia i, w ostateczności, eliminację.
Dotarcie do prawdy o grupie D nie jest łatwe – władze resortu dbały, aby
dokumenty dotyczące zabójstw nie zachowały się w archiwach (można założyć,
że często rozkazy i polecenia przekazywano ustnie, a nie na papierze).
Nawet komisja Rokity, która przesłuchała wielu świadków (w tym wspomnianego
świadka zamordowania Mariana Bednarskiego), przejrzała setki dokumentów,
była wstrzemięźliwa przy ferowaniu opinii na temat D. Odnosząc się do
niewyjaśnionych zgonów księży, członkowie komisji napisali w swym raporcie:
„Nie można wykluczyć, że w trakcie działań specjalnych miały miejsce
przypadki zabójstw”. Jednak komisja, choć miała poważne podstawy do
stawiania zarzutów nie mogła ich kategorycznie formułować.

Inna sprawa, że takie zawoalowane wskazanie tropów było bardzo przydatne
dla prokuratorów przejmujących sprawy, którymi wcześniej zajmowała się
komisja.

Z każdym rokiem, czy to śledczym Instytutu Pamięci Narodowej, czy
pracownikom Departamentu Prokuratury Ministerstwa Sprawiedliwości udawało
się gromadzić coraz więcej informacji. Prawda okazała się szokująca –
oprócz tajnych, ale włączonych w resortowe struktury formacji, były także
esbeckie inicjatywy lokalne. Takie jak toruńska OAS, odpowiedzialna za
porwania i torturowanie opozycjonistów na Kujawach. Do dziś nie udało się
ustalić, czy OAS powstała na rozkaz kierownictwa MSW, czy też działała poza
jego plecami.

Dla Antoniego Mężydły formalne umocowanie tej grupy nie miało jednak
znaczenia. A już na pewno nie prawie ćwierć wieku temu, gdy został porwany.

PRZESŁUCHANIE PRZY ŚWIECACH

– Zawieźli mnie do lasu, przywiązali do drzewa i nareszcie zaczęli mówić. –
Odmawiaj zdrowaśki – rozkazał jeden z nich, dając jasno do zrozumienia, że
za chwilę rozstanę się ze światem. Zaczęli kopać dół, co było tylko
potwierdzeniem moich najgorszych przypuszczeń: wkrótce zastrzelą mnie z
pistoletów, które cały czas przeładowywali – wspomina „Focusowi Historia”
Antoni Mężydło, dziś poseł PO, a wtedy, w marcu 1984 roku, młody działacz
opozycji.

Gdy wieczorem 2 marca szedł ulicą Konfekcyjną w Toruniu, gdzie mieszkała
jego narzeczona Zosia Jastrzębska, nie spodziewał się, że czeka go
makabryczna przygoda. Były ostatki i młodzi zamierzali pobawić się w
popularnym piekiełku – nocnym barze hotelu Helios. Jednak czekało ich
prawdziwe piekiełko, zgotowane przez formację specjalną toruńskiej Służby
Bezpieczeństwa, znaną jako OAS (podczas procesu w 1991 roku skrót ten
został rozszyfrowany jako Organizacja Anty- Solidarność – grupa, działająca
w ramach SB, ale na zasadach nieformalnej inicjatywy, esbeckie państwo w
państwie). Trzech mężczyzn zaciągnęło Mężydłę siłą do pomarańczowej nyski,
która ruszyła w nieznanym kierunku. Nie byli zamaskowani, jednak ich twarze
wyglądały nienaturalnie, niczym z kiepskiej teatralnej farsy – jeden z
napastników miał olbrzymią bliznę na policzku, pozostali wąsiki. Po latach
okazało się, że faktycznie, zostali ucharakteryzowani przez speca z
toruńskiego Teatru im. W. Horzycy. Czy charakteryzator wiedział, dla kogo
pracuje, a jeśli tak, to czy zrobił to dobrowolnie, czy też pod przymusem –
tego nie udało się ustalić.

Zresztą Mężydło nie przyglądał się im zbyt długo – porywacze kazali mu
usiąść na podłodze nyski, a na głowę naciągnęli mu plastykową torbę na
zakupy. Po kilkugodzinnej podróży dotarli do lasu. Tam została odegrana
scena przygotowania do egzekucji. Dwa miesiące wcześniej nieznani sprawcy
zabili działacza rolniczej Solidarności Piotra Bartoszcze, więc żaden
opozycjonista nie znał dnia ani godziny. A Mężydło, niegdyś współpracownik
Komitetu Obrony Robotników, Wolnych Związków Zawodowych, organizator
nielegalnych drukarni po ogłoszeniu stanu wojennego, był solą w oku władz.

– Dopiero kiedy oddaliliśmy się od wykopanego dołu, i kiedy postawili mnie
pod kolejnym drzewem, wstąpiła we mnie nadzieja, że to nie koniec. Że teraz
zacznie się gra, że będą próbowali wyciągnąć ze mnie interesujące ich
informacje, ale nie zastrzelą mnie – wspomina Mężydło i dodaje: –
Oczywiście, byłem przygotowany na to, że nie wyjdę z całej tej sprawy bez
szwanku. W styczniu 1983 roku został porwany przez SB mój przyjaciel z
lubelskiej Solidarności Janusz Krupski. Wywieźli go do Puszczy
Kampinoskiej, skatowali i oblali fenolem. Prawdopodobnie miał skonać
powoli, w straszliwych cierpieniach. Jednak przeżył, choć żrący płyn
dokonał spustoszenia na jego ciele (dziś wiadomo, że operację tę
przeprowadzili fukcjonariusze wydziału VI Departamentu IV MSW, kierowani
przez Grzegorza Piotrowskiego. Według początkowych ustaleń Krupski miał
skończyć w zbiorniku z wodą, o który niełatwo w Puszczy. Zachował się list
kpt. Piotrowskiego do gen. Kiszczaka z informacją, że porwany przeżył –
przyp. AG.). Jak pisze w swym reportażu „Będziesz ukrzyżowany” Krzysztof
Kąkolewski, bezpieczniacy powtarzali aresztowanym swą złowrogą mantrę: „Nam
wolno wszystko, prawo nas nie obowiązuje. Na ciebie wydany jest wyrok
śmierci. Czy to jest zgodne z prawem, czy nie – nie ty będziesz decydować.
W Polsce ginie bez wieści okołu dwustu osób rocznie”.

W lesie nie padły strzały, ale na Mężydłę czekał ponury ciąg dalszy, tym
razem w Ośrodku Sportu i Rekreacji w Okoninie – przed laty dotarł tam wraz
ze swymi chłopcami Pan Samochodzik, skądinąd funkcjonariusz ORMO. Teraz
przyjechało nyską trzech panów ze służb specjalnych i ich ofiara.

Funkcjonariusze bezpieki chcieli, aby zatrzymany sypnął wszystkich
zaangażowanych w podziemny ruch wydawniczy. A Mężydło rzeczywiście znał
bardzo wielu ludzi; uważany był wszak za prawą rękę Bogdana Borusewicza na
Wybrzeżu.

Tym razem przesłuchiwali go w maskach na twarzach. Jeśli jego zeznania nie
spełniały oczekiwań oprawców, bili go po twarzy i po karku, wlewali za
kołnierz zimną wodę (pomieszczenie nie było ogrzewane), pozorowali
przecięcie tętnicy szyjnej. Silny snop światła lampy bijący po oczach nie
pozwalał odróżniać funkcjonariuszy. Mężydło nie wiedział jednak, że
niektórzy byli przesłuchiwani przy wątłym świetle świecy – może mniej
męczyło to oczy, ale wzmagało nastrój grozy i sprawiało, że ofiara
„miękła”.

Mężydło jednak nie sypał kolegów: – Przemyślałem całą sprawę i doszedłem do
wniosku, że śmierć będzie znacznie lepsza od życia ze świadomością zdrady.
Przecież to ja wciągnąłem do opozycji wielu ludzi i teraz miałbym ich wydać
ubecji? Jestem odporny na ból, więc nie bałem się tortur. Znacznie gorszy
był szantaż, związany z Zosią. Zapewniali mnie, że w jej mieszkaniu jest
dwóch funkcjonariuszy, i jeśli dostaną rozkaz, zrobią z nią wszystko.
Wszystko! Cokolwiek to miało znaczyć – wspomina poseł.

Przesłuchujący nie powiedzieli zatrzymanemu prawdy: jego narzeczona także
została zatrzymana i przewieziona do Okonina. Była razem z nim, choć tego
nie wiedział. Towarzyszyła jej funkcjonariuszka SB, prawdopodobnie
sekretarka dowódcy grupy, kapitana Henryka Misza. Dla pani Zofii
przewidziano bardziej wyrafinowaną torturę – puszczano jej nagranie
magnetofonowe, z którego wynikało, że Mężydło brał udział w orgiach
seksualnych z udziałem tej właśnie sekretarki. Nie była to jednak produkcja
szczególnie wiarygodna.

4 marca esbecy postanowili wypuścić Mężydłę na wolność – spoili go na siłę
wódką (robili to na tyle niefachowo, że dużą część płynu udało się mu
wypluć) i porzucili na wysypisku śmieci w okolicach Brodnicy.

SELEKCJA ŁYSIAKA


Kim byli funkcjonariusze esbeckich „szwadronów śmierci”? Wydawałoby się, że
do tej odrażającej roboty najlepiej nadawały się tępe osiłki, które, nie
zastanawiając się nad istotą popełnianych przez siebie czynów, torturowały
bądź bez mrugnięcia okiem zabijały ludzi. Nic bardziej błędnego –
członkowie tych formacji należeli do resortowej elity: byli wykształceni,
bardzo inteligentni, a jednocześnie bez reszty oddani sprawie, której
służyli. I sfrustrowani – być może niepowodzenia czy niespełnienia w innych
dziedzinach życia wyładowywali na bezbronnych ofiarach. Ci, którzy mieli
okazję bezpośredniego kontaktu z Grzegorzem Piotrowskim, potwierdzają, że
jest on zaprzeczeniem bezmózgiego egzekutora. To zresztą wynika także z
wywiadu rzeki, jaki przeprowadził z nim Tadeusz Fredro-Boniecki pt.
„Zwycięstwo księdza Jerzego”. Piotrowski jawi się w nim jako osoba o
skłonności do głębokiej refleksji i sporej erudycji.

Jednak najważniejsze były skłonności psychopatyczne – to one popychały
funkcjonariuszy D czy OAS do okrucieństwa. Jeden z członków OAS porucznik
Marek Kuczkowski ukończył studia polonistyczne na Uniwersytecie w Toruniu i
marzyła mu się kariera poetycka, a nie esbecka (dziś jest szanowanym
właścicielem Akademii Psychologii Biznesu). Jak zaznacza Mężydło, bardzo
interesowała go filozofia Wschodu, a także sztuki walki, co akurat w pracy
było atutem nie do przecenienia. Miał też inne pasje – jedna z nich: myśl
społeczna Jana Pawła II stała się tematem doktoratu, który pisał w Akademii
Nauk Społecznych.

Z kolei inny członek tej grupy Bogdan Bogalecki uważany był za jednego z
najlepszych analityków w całej Służbie Bezpieczeństwa – z jego umysłowej
sprawności korzystano wielokrotnie przy rozpracowywaniu różnych spraw, nie
tylko w ówczesnym województwie toruńskim. Ci, którzy przeżyli uprowadzenie
przez SB, potwierdzają, że funkcjonariusze nie przesadzali w szafowaniu
wulgaryzmami, przeciwnie, potrafili wypowiadać się nawet – jakkolwiek to
zabrzmi – z brutalną elegancją. Wielu z nich wywodziło się z tzw. dobrych
domów. Były szef OAS Henryk Misz jest synem znanego toruńskiego profesora.
Z kolei ceniony funkcjonariusz grupy D był eksjezuitą. Tak
scharakteryzowano jego zadania: „samodzielny odcinek pracy operacyjnej po
zagadnieniu kleru świeckiego i zakonnego z terenu województwa krakowskiego
w zakresie zadań specjalnych”.

Mężydło twierdzi, że nabór do esbeckich „szwadronów śmierci” dokonywał się
na zasadzie selekcji Łysiaka. O co chodzi? W lutym 1984 roku telewizja
pokazała sztukę tego pisarza pod tytułem „Selekcja” – jej akcja toczy się w
środowisku mafijnym. Umierający ojciec chrzestny musi wytypować swego
następcę, a kandydaci do tej funkcji przechodzą przez liczne „próby ognia”.
Tylko za pomocą drastycznych metod będą mogli udowodnić, że są twardzi,
nieustępliwi, wiarygodni. I że nigdy nie zdradzą. Tak właśnie sprawdzani
byli funkcjonariusze esbeckiej elity – nierzadko przechodzili tę samą leśną
drogę (łącznie z kopaniem własnego grobu), co działacze opozycji. Taka
próba na pograniczu życia i śmierci sprawiała, że przestawali cenić cudze
życie jako wartość, a jedynym nakazem moralnym stawała się wierność
służbie. Kierownictwo resortu wymagało, aby kandydatów do tej służby
cechowały wysokie walory moralne i ideowe. Czyli bezwględne posłuszeństwo.

Może dlatego – co wynika z raportu komisji Rokity – w tej grupie było wiele
osób uzależnionych od alkoholu. Nawet zabójcy księdza Popiełuszki wyznali
podczas procesu toruńskiego, że zbrodnię popełnili po rozpiciu butelki
wódki. Bo ona skutecznie wygłuszała wszelkie wątpliwości oraz strach.
Oczywiście oficjalnie kierownictwo SB piętnowało przypadki nadużywania
alkoholu. Na marginesie – w 1983 r. nie udała się esbecka prowokacja
(podrzucenie spreparowanego pamiętnika sekretarki „Tygodnika Powszechnego”
w domu księdza Andrzeja Bardeckiego), mająca na celu skompromitowanie Jana
Pawła II. Biorący udział w tej akcji G. Piotrowski rozbił się jadąc po
pijanemu samochodem i operację trzeba było przerwać.

Czy znaczy to, że służba ta nie była jednak tak profesjonalna, jak uważano?
Wszak przypadków spaprania akcji było wiele i nierzadko miały charakter
zwykłej farsy. Chyba jednak nie, skoro do dziś nie udaje się dokładnie
określić działalności tego esbeckiego szwadronu, udowodnić mu win
nieznanych sprawców i postawić ich przed sądem. Bo w zacieraniu śladów byli
naprawdę dobrzy.

– Problem polega na tym, że dopuszczenie przez przedstawicieli ówczesnych
władz chociażby możliwości zalegalizowanego funkcjonowania w peerelowskich
strukturach utajnionej formacji, dokonującej zabójstw i innych przestępstw,
równałoby się historycznemu i politycznemu harakiri – twierdzi prok.
Witkowski i dodaje: – Gen. Jaruzelski w trakcie toczącego się w Warszawie
procesu sądowego zarzekał się, że funkcjonariusze SB, poza sprawą ks.
Jerzego Popiełuszki, nie popełniali przestępstw. W postępowaniu mającym
wyjaśnić to zagadnienie nie chodzi jedynie o to, by wskazać konkretnego
funkcjonariusza X czy Y, lecz udowodnić istnienie rozwiązania systemowego –
z całą siecią powiązań i zależności – które utrzymywało, sowicie opłacało
oraz zapewniało bezkarność ludziom dokonującym pospolitych przestępstw.
Dochodzenie prawdy na ten temat jest niezwykle skomplikowane. Powinno
przebiegać w ramach zespołu śledczego, wyposażonego w odpowiednie zaplecze
natury organizacyjno-logistycznej, usytuowanego w strukturze wydziału do
spraw przestępczości zorganizowanej.

Data: 2013-11-08 10:25:28
Autor: Trybun
Wydział zabójstw księży
W dniu 2013-11-08 08:20, Mark Woydak pisze:


Słyszałem dudnienie, bito tego mężczyznę tak, że pałki nie schodziły z
niego. Jedna za drugą. Bili go tak około piętnastu minut.

Można by pomyśleć że to mój przypadek, tylko że mnie tłukli przez pół nocy, Ale po co ty durniu jeden robisz z tego sprawę polityczną? W MO było sporo zwyrodnialców, którzy nie mogli spać jak komuś nie przy**lili i to jest prawda. Tych gnoi powinno się dzisiaj ścigać i skazywać za sadyzm i często morderstwa a robić polowania na czarownice i nie obarczać ich win byłym systemem politycznym.

--
Kapitalizm jest chorobą (zarazą) z którą należy walczyć..
  Instalując Linuksa na swoim komputerze robisz pierwszy krok w tym kierunku..

Data: 2013-11-09 16:48:45
Autor: Towarzysz Gnój
Wydział zabójstw księży

Użytkownik "Trybun" <Ylih@yachu.com> napisał w wiadomości news:l5ibv5$3ip$4node1.news.atman.pl...
|W dniu 2013-11-08 08:20, Mark Woydak pisze:
| >
| >
| > Słyszałem dudnienie, bito tego mężczyznę tak, że pałki nie schodziły z
| > niego. Jedna za drugą. Bili go tak około piętnastu minut.
|
| Można by pomyśleć że to mój przypadek, tylko że mnie tłukli przez pół
| nocy

  ...i w końcu was wychowali na wzorowego obywatela PRL. Nie ma czego żałować towarzyszu Trybun!

Data: 2013-11-09 18:27:17
Autor: u2
Wydział zabójstw księży
W dniu 2013-11-09 16:48, Towarzysz Gnój pisze:

Użytkownik "Trybun" <Ylih@yachu.com> napisał w wiadomości
news:l5ibv5$3ip$4node1.news.atman.pl...
|W dniu 2013-11-08 08:20, Mark Woydak pisze:
| >
| >
| > Słyszałem dudnienie, bito tego mężczyznę tak, że pałki nie schodziły z
| > niego. Jedna za drugą. Bili go tak około piętnastu minut.
|
| Można by pomyśleć że to mój przypadek, tylko że mnie tłukli przez pół
| nocy

   ...i w końcu was wychowali na wzorowego obywatela PRL. Nie ma czego żałować
towarzyszu Trybun!



bo trybun lubi jak sie go paluje. krzyczy wtedy niech zyje stalin ! ...-;)

--
"Żydów gubi brak umiaru we wszystkim i przekonanie, że są narodem wybranym. Czują się oni upoważnieni do interpretowania wszystkiego, także doktryny katolickiej. Cokolwiek byśmy zrobili, i tak będzie poddane ich krytyce - za mało, że źle, że zbyt mało ofiarnie. W moim najgłębszym przekonaniu szkoda czasu na dialog z Żydami, bo on do niczego nie prowadzi... Ludzi, którzy używają słów 'antysemita', 'antysemicki', należy traktować jak ludzi niegodnych debaty, którzy usiłują niszczyć innych, gdy brakuje argumentów merytorycznych. To oni tworzą mowę nienawiści".

Data: 2013-11-08 18:06:11
Autor: Mark Woydak
Wydział zabójstw księży
PiS-owski PSYCHOPATA podpisyjący się "Mark Woydak" (używający również innych
ksywek) piszacy z mx05.eternal-september.org uzywajacy czytnika
40tude_Dialog/2.0.15.1pl to OSZOŁOM PODSZYWANIEC. Fakt, ze podszywa sie pod
moje dane swiadczy o daleko posunietej chorobie alkoholowej. Tani alkohol i
marne wina dokonaly calkowitego spustoszenia w mózgu tego osobnika. Nie ma
juz dla niego ratunku! Módlmy się bracia i siostry! Wspierajmy go w tych
cięzkich chwilach! Nie ma nikogo oporócz nas! Nawet zdychający pies i
wyleniały ze starości kot go opuścili! Módlmy się bracia i siostry! Nadzieja na pełny
powrót do zdrowia tego osobnika jest niewielka ale spełnijmy chrześciański
obowiązek! Wnośmy modły za PiS-owskiego chorego psychicznie brata!

MW

--

Użytkownik "Mark Woydak" <mark.woydak@forst.gmx.de> napisał w wiadomości news:1aa401budyiz3$.3ea3v3g65ul$.dlg40tude.net...



Słyszałem dudnienie, bito tego mężczyznę tak, że pałki nie schodziły z
niego. Jedna za drugą. Bili go tak około piętnastu minut. Reakcją były
tylko jęki, zaraz potem ucichł, nic nie krzyczał, a pałki uderzały jak w
drzewo – oto fragment zeznania świadka śmiertelnego pobicia przez
funkcjonariuszy MSW Mariana Bednarskiego. Czym zasłużył na tak okrutny
koniec? Miał inne poglądy na rzeczywistość niż oficjalnie obowiązujące...

W PRL przez całe lata pokutował pogląd, że wprawdzie rodzima bezpieka
potrafi uprzykrzyć życie, ale nie jest tak niebezpieczna jak NRD-owska
Stasi czy rumuńska Securitate. Dopiero kiedy na światło dzienne zaczęły
wychodzić zbrodnie popełnione na opozycjonistach przez nieznanych sprawców,
stało się jasne, że i w łonie polskich służb specjalnych istnieją szwadrony
bezwzględnie rozprawiające się z niepokornymi. Zamordowanie w 1977 roku
krakowskiego studenta, współpracownika Komitetu Obrony Robotników
Stanisława Pyjasa społeczeństwo bez jakichkolwiek wątpliwości przypisało
bezpiece, ale oczywiście żadne dowody w tej sprawie nie zostały wówczas
upublicznione.

Dopiero proces zabójców księdza Jerzego Popiełuszki sprawił, że opinia
publiczna dowiedziała się czegoś więcej o metodach walki politycznej,
stosowanych przez Służbę Bezpieczeństwa. I choć władze zapewniały, jakoby
komando kapitana Grzegorza Piotrowskiego (Waldemar Chmielewski, Leszek
Pękala) działało samowolnie, bez jakiejkolwiek inspiracji ze strony
kierownictwa resortu czy partii, a może nawet z polecenia bliżej
niesprecyzowanych sił zagranicznych, ponure fakty zaczęły się składać w
pewną całość. Nieco wcześniej, także w 1984 roku, został porwany i
zamęczony na śmierć emerytowany proboszcz ksiądz Antoni Kij. Odważne
homilie tego kapłana, byłego kapelana Wojska Polskiego, nie podobały się
bezpiece już od końca lat 40. i funkcjonariusze notorycznie wzywali go na
rozmowy dyscyplinujące, które nie odnosiły skutku. Miarka się przebrała...

W lutym 1985 roku, a więc tuż po zakończeniu procesu toruńskiego,
osądzającego zabójców ks. Popiełuszki, śmierć poniósł proboszcz Klimontowa
ks. Stanisław Palimąka. Śmierć kuriozalną: przejechał go jego własny fiat
125, staczający się po pochylni do garażu. Jednak uszkodzenia ciała
duszpasterza były tak rozległe, że musiałby to być pędzący tir, a nie wolno
sunący samochód osobowy. Przykładów jest o wiele więcej. W 1989 roku
została powołana nadzwyczajna komisja sejmowa do zbadania działań
Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Na jej czele stanął poseł Jan Maria
Rokita. 26 września 1991 roku komisja przedstawiła swój raport. Jakkolwiek
jej członkowie nie mieli dostępu do wielu dokumentów MSW (resortem kierował
do lipca 1990 r. generał Czesław Kiszczak), a duża część materiałów została
zapobiegliwie zniszczona, raport komisji Rokity był kamieniem milowym w
dochodzeniu do prawdy o zbrodniach bezpieki. Część IV raportu, czyli
informacja o bezprawnej działalności grupy D Departamentu IV MSW, dotyczy
najtajniejszej ze służb – tej, której wyznaczono najokrutniejsze działania
(jednym z jej szefów był właśnie Grzegorz Piotrowski). Rozszyfrujmy – D
oznacza dezintegrację. Początkowo w łonie Kościoła katolickiego,
duchowieństwa i wiernych, a potem całej opozycji, która przecież w znacznej
mierze była związana z Kościołem. Grupa ta działała na rzecz Departamentu
IV, odpowiedzialnego za inwigilację Kościoła, a także Dep. III, zajmującego
się rozpracowywaniem opozycji. Jednak trudno uznać, że była częścią tych
departamentów, na co wskazuje nazwa: Samodzielna Grupa D. Prokurator
Andrzej Witkowski (wywiad z nim opublikowaliśmy w poprzednim numerze FH)
przez kilka lat zajmował się sprawą zabójstwa księdza Popiełuszki i o
funkcjonowaniu tej formacji wie bardzo dużo.

– Sposób realizacji danego „zadania po linii D”, w tym dobór
funkcjonariuszy oraz mechanizm decyzyjny od szczebla kierowniczego po
przebieg czynności wykonawczej, łatwo prześledzić na przykładzie osądzonych
spraw, a mianowicie uprowadzenia ze szczególnym udręczeniem działacza
opozycji Janusza Krupskiego w Warszawie oraz podpalenia samochodu ks. kard.
Henryka Gulbinowicza w Złotoryi – mówi Witkowski. – W pierwszej z nich
miała miejsce zainicjowana i kierowana z centrali skoordynowana akcja służb
obserwacyjnych Wojewódzkiego Urzędu Spraw Wewnętrznych w Lublinie, których
funkcjonariusze „prowadzili” Janusza Krupskiego z Lublina aż do Pałacu
Kultury w Warszawie. Tam został on „przejęty” przez bezpośrednich
wykonawców uprowadzenia – funkcjonariuszy wydziału VI MSW (o wcześniejszej
nazwie: Grupa D) i wywieziony na obrzeża stolicy. W ustronnym miejscu
upokorzono go, grożono i oblano żrącą substancją. W przypadku drugiego
zdarzenia najpierw do Legnicy przybyli oddelegowani funkcjonariusze
wydziału VI MSW Piotr G. i Waldemar P. Przy pomocy naczelnika wydziału VI
WUSW w Legnicy zorganizowali miejscowych funkcjonariuszy do udziału w
przestępstwie podpalenia Forda Grenady. Potem, działając wspólnie,
podpalili samochód (w opinii Zakładu Kryminalistyki KG MO stwierdzono, że
przyczyną pożaru było zwarcie w urządzeniu antyradarowym).

KONSPIRACJA W KONSPIRACJI

Prace nad powołaniem grupy specjalnej w ramach bezpieki rozpoczęły się
jeszcze w latach 60., gdy stało się jasne, że władza będzie miała kłopot z
opozycyjną działalnością Kościoła katolickiego. W 1973 roku decyzją szefa
resortu spraw wewnętrznych Stanisława Kowalczyka powstała grupa mająca na
celu dezintegrację środowisk katolickich. Grupa, której istnienie było
tajemnicą nawet dla większości funkcjonariuszy SB. Na początku liczyła pięć
osób, a w 1977 roku znacznie zwiększyła swój stan kadrowy, przekształcając
się w wydział VI Departamentu IV MSW. To wtedy zginął Stanisław Pyjas, a
dwa miesiące później Stanisław Pietraszka, który widział jego zabójcę – czy
jest to przypadkowa zbieżność chronologiczna? Tego po dziś dzień nie udało
się ustalić. Po ogłoszeniu stanu wojennego wydział VI wykazywał się
niezwykłą aktywnością, którą trzeba było „zamazywać” po wpadce ze śmiercią
księdza Popiełuszki. Nazwa grupy została wówczas zmieniona na Biuro Studiów
i Analiz, podobnie jak zakres jej obowiązków, przynajmniej na papierze.

To wspomniane „zamazywanie” było procedurą doskonale przemyślaną i
zorganizowaną. Jak czytamy w raporcie komisji Rokity: „Działania zarówno
organów ścigania MSW, prokuratury czy sądów, jak i organów odpowiedzialnych
za wykonanie kary, z góry nastawione były na niedopuszczenie do
odpowiedzialności funkcjonariusza MSW, co do którego zachodziło
podejrzenie, że popełnił ciężkie przestępstwo”. Co więcej – pracownicy MSW
prowadzili instruktaże dla prokuratorów, jak informować opinię publiczną o
śledztwie. Zresztą prokuratorzy często bywali „figurantami” we własnych
sprawach – prokurator prowadzący śledztwo w sprawie zabójstwa Bogdana
Włosika dostał do podpisu od swego przełożonego gotowy tekst postanowienia
o umorzeniu postępowania.

Wachlarz działań dezintegracyjnych był szeroki – od rozpuszczania plotek o
charakterze obyczajowym o księżach i fałszowanie dokumentów przez
demolowanie mieszkań, szantaż, po pobicia i, w ostateczności, eliminację.
Dotarcie do prawdy o grupie D nie jest łatwe – władze resortu dbały, aby
dokumenty dotyczące zabójstw nie zachowały się w archiwach (można założyć,
że często rozkazy i polecenia przekazywano ustnie, a nie na papierze).
Nawet komisja Rokity, która przesłuchała wielu świadków (w tym wspomnianego
świadka zamordowania Mariana Bednarskiego), przejrzała setki dokumentów,
była wstrzemięźliwa przy ferowaniu opinii na temat D. Odnosząc się do
niewyjaśnionych zgonów księży, członkowie komisji napisali w swym raporcie:
„Nie można wykluczyć, że w trakcie działań specjalnych miały miejsce
przypadki zabójstw”. Jednak komisja, choć miała poważne podstawy do
stawiania zarzutów nie mogła ich kategorycznie formułować.

Inna sprawa, że takie zawoalowane wskazanie tropów było bardzo przydatne
dla prokuratorów przejmujących sprawy, którymi wcześniej zajmowała się
komisja.

Z każdym rokiem, czy to śledczym Instytutu Pamięci Narodowej, czy
pracownikom Departamentu Prokuratury Ministerstwa Sprawiedliwości udawało
się gromadzić coraz więcej informacji. Prawda okazała się szokująca –
oprócz tajnych, ale włączonych w resortowe struktury formacji, były także
esbeckie inicjatywy lokalne. Takie jak toruńska OAS, odpowiedzialna za
porwania i torturowanie opozycjonistów na Kujawach. Do dziś nie udało się
ustalić, czy OAS powstała na rozkaz kierownictwa MSW, czy też działała poza
jego plecami.

Dla Antoniego Mężydły formalne umocowanie tej grupy nie miało jednak
znaczenia. A już na pewno nie prawie ćwierć wieku temu, gdy został porwany.

PRZESŁUCHANIE PRZY ŚWIECACH

– Zawieźli mnie do lasu, przywiązali do drzewa i nareszcie zaczęli mówić. –
Odmawiaj zdrowaśki – rozkazał jeden z nich, dając jasno do zrozumienia, że
za chwilę rozstanę się ze światem. Zaczęli kopać dół, co było tylko
potwierdzeniem moich najgorszych przypuszczeń: wkrótce zastrzelą mnie z
pistoletów, które cały czas przeładowywali – wspomina „Focusowi Historia”
Antoni Mężydło, dziś poseł PO, a wtedy, w marcu 1984 roku, młody działacz
opozycji.

Gdy wieczorem 2 marca szedł ulicą Konfekcyjną w Toruniu, gdzie mieszkała
jego narzeczona Zosia Jastrzębska, nie spodziewał się, że czeka go
makabryczna przygoda. Były ostatki i młodzi zamierzali pobawić się w
popularnym piekiełku – nocnym barze hotelu Helios. Jednak czekało ich
prawdziwe piekiełko, zgotowane przez formację specjalną toruńskiej Służby
Bezpieczeństwa, znaną jako OAS (podczas procesu w 1991 roku skrót ten
został rozszyfrowany jako Organizacja Anty- Solidarność – grupa, działająca
w ramach SB, ale na zasadach nieformalnej inicjatywy, esbeckie państwo w
państwie). Trzech mężczyzn zaciągnęło Mężydłę siłą do pomarańczowej nyski,
która ruszyła w nieznanym kierunku. Nie byli zamaskowani, jednak ich twarze
wyglądały nienaturalnie, niczym z kiepskiej teatralnej farsy – jeden z
napastników miał olbrzymią bliznę na policzku, pozostali wąsiki. Po latach
okazało się, że faktycznie, zostali ucharakteryzowani przez speca z
toruńskiego Teatru im. W. Horzycy. Czy charakteryzator wiedział, dla kogo
pracuje, a jeśli tak, to czy zrobił to dobrowolnie, czy też pod przymusem –
tego nie udało się ustalić.

Zresztą Mężydło nie przyglądał się im zbyt długo – porywacze kazali mu
usiąść na podłodze nyski, a na głowę naciągnęli mu plastykową torbę na
zakupy. Po kilkugodzinnej podróży dotarli do lasu. Tam została odegrana
scena przygotowania do egzekucji. Dwa miesiące wcześniej nieznani sprawcy
zabili działacza rolniczej Solidarności Piotra Bartoszcze, więc żaden
opozycjonista nie znał dnia ani godziny. A Mężydło, niegdyś współpracownik
Komitetu Obrony Robotników, Wolnych Związków Zawodowych, organizator
nielegalnych drukarni po ogłoszeniu stanu wojennego, był solą w oku władz.

– Dopiero kiedy oddaliliśmy się od wykopanego dołu, i kiedy postawili mnie
pod kolejnym drzewem, wstąpiła we mnie nadzieja, że to nie koniec. Że teraz
zacznie się gra, że będą próbowali wyciągnąć ze mnie interesujące ich
informacje, ale nie zastrzelą mnie – wspomina Mężydło i dodaje: –
Oczywiście, byłem przygotowany na to, że nie wyjdę z całej tej sprawy bez
szwanku. W styczniu 1983 roku został porwany przez SB mój przyjaciel z
lubelskiej Solidarności Janusz Krupski. Wywieźli go do Puszczy
Kampinoskiej, skatowali i oblali fenolem. Prawdopodobnie miał skonać
powoli, w straszliwych cierpieniach. Jednak przeżył, choć żrący płyn
dokonał spustoszenia na jego ciele (dziś wiadomo, że operację tę
przeprowadzili fukcjonariusze wydziału VI Departamentu IV MSW, kierowani
przez Grzegorza Piotrowskiego. Według początkowych ustaleń Krupski miał
skończyć w zbiorniku z wodą, o który niełatwo w Puszczy. Zachował się list
kpt. Piotrowskiego do gen. Kiszczaka z informacją, że porwany przeżył –
przyp. AG.). Jak pisze w swym reportażu „Będziesz ukrzyżowany” Krzysztof
Kąkolewski, bezpieczniacy powtarzali aresztowanym swą złowrogą mantrę: „Nam
wolno wszystko, prawo nas nie obowiązuje. Na ciebie wydany jest wyrok
śmierci. Czy to jest zgodne z prawem, czy nie – nie ty będziesz decydować.
W Polsce ginie bez wieści okołu dwustu osób rocznie”.

W lesie nie padły strzały, ale na Mężydłę czekał ponury ciąg dalszy, tym
razem w Ośrodku Sportu i Rekreacji w Okoninie – przed laty dotarł tam wraz
ze swymi chłopcami Pan Samochodzik, skądinąd funkcjonariusz ORMO. Teraz
przyjechało nyską trzech panów ze służb specjalnych i ich ofiara.

Funkcjonariusze bezpieki chcieli, aby zatrzymany sypnął wszystkich
zaangażowanych w podziemny ruch wydawniczy. A Mężydło rzeczywiście znał
bardzo wielu ludzi; uważany był wszak za prawą rękę Bogdana Borusewicza na
Wybrzeżu.

Tym razem przesłuchiwali go w maskach na twarzach. Jeśli jego zeznania nie
spełniały oczekiwań oprawców, bili go po twarzy i po karku, wlewali za
kołnierz zimną wodę (pomieszczenie nie było ogrzewane), pozorowali
przecięcie tętnicy szyjnej. Silny snop światła lampy bijący po oczach nie
pozwalał odróżniać funkcjonariuszy. Mężydło nie wiedział jednak, że
niektórzy byli przesłuchiwani przy wątłym świetle świecy – może mniej
męczyło to oczy, ale wzmagało nastrój grozy i sprawiało, że ofiara
„miękła”.

Mężydło jednak nie sypał kolegów: – Przemyślałem całą sprawę i doszedłem do
wniosku, że śmierć będzie znacznie lepsza od życia ze świadomością zdrady.
Przecież to ja wciągnąłem do opozycji wielu ludzi i teraz miałbym ich wydać
ubecji? Jestem odporny na ból, więc nie bałem się tortur. Znacznie gorszy
był szantaż, związany z Zosią. Zapewniali mnie, że w jej mieszkaniu jest
dwóch funkcjonariuszy, i jeśli dostaną rozkaz, zrobią z nią wszystko.
Wszystko! Cokolwiek to miało znaczyć – wspomina poseł.

Przesłuchujący nie powiedzieli zatrzymanemu prawdy: jego narzeczona także
została zatrzymana i przewieziona do Okonina. Była razem z nim, choć tego
nie wiedział. Towarzyszyła jej funkcjonariuszka SB, prawdopodobnie
sekretarka dowódcy grupy, kapitana Henryka Misza. Dla pani Zofii
przewidziano bardziej wyrafinowaną torturę – puszczano jej nagranie
magnetofonowe, z którego wynikało, że Mężydło brał udział w orgiach
seksualnych z udziałem tej właśnie sekretarki. Nie była to jednak produkcja
szczególnie wiarygodna.

4 marca esbecy postanowili wypuścić Mężydłę na wolność – spoili go na siłę
wódką (robili to na tyle niefachowo, że dużą część płynu udało się mu
wypluć) i porzucili na wysypisku śmieci w okolicach Brodnicy.

SELEKCJA ŁYSIAKA


Kim byli funkcjonariusze esbeckich „szwadronów śmierci”? Wydawałoby się, że
do tej odrażającej roboty najlepiej nadawały się tępe osiłki, które, nie
zastanawiając się nad istotą popełnianych przez siebie czynów, torturowały
bądź bez mrugnięcia okiem zabijały ludzi. Nic bardziej błędnego –
członkowie tych formacji należeli do resortowej elity: byli wykształceni,
bardzo inteligentni, a jednocześnie bez reszty oddani sprawie, której
służyli. I sfrustrowani – być może niepowodzenia czy niespełnienia w innych
dziedzinach życia wyładowywali na bezbronnych ofiarach. Ci, którzy mieli
okazję bezpośredniego kontaktu z Grzegorzem Piotrowskim, potwierdzają, że
jest on zaprzeczeniem bezmózgiego egzekutora. To zresztą wynika także z
wywiadu rzeki, jaki przeprowadził z nim Tadeusz Fredro-Boniecki pt.
„Zwycięstwo księdza Jerzego”. Piotrowski jawi się w nim jako osoba o
skłonności do głębokiej refleksji i sporej erudycji.

Jednak najważniejsze były skłonności psychopatyczne – to one popychały
funkcjonariuszy D czy OAS do okrucieństwa. Jeden z członków OAS porucznik
Marek Kuczkowski ukończył studia polonistyczne na Uniwersytecie w Toruniu i
marzyła mu się kariera poetycka, a nie esbecka (dziś jest szanowanym
właścicielem Akademii Psychologii Biznesu). Jak zaznacza Mężydło, bardzo
interesowała go filozofia Wschodu, a także sztuki walki, co akurat w pracy
było atutem nie do przecenienia. Miał też inne pasje – jedna z nich: myśl
społeczna Jana Pawła II stała się tematem doktoratu, który pisał w Akademii
Nauk Społecznych.

Z kolei inny członek tej grupy Bogdan Bogalecki uważany był za jednego z
najlepszych analityków w całej Służbie Bezpieczeństwa – z jego umysłowej
sprawności korzystano wielokrotnie przy rozpracowywaniu różnych spraw, nie
tylko w ówczesnym województwie toruńskim. Ci, którzy przeżyli uprowadzenie
przez SB, potwierdzają, że funkcjonariusze nie przesadzali w szafowaniu
wulgaryzmami, przeciwnie, potrafili wypowiadać się nawet – jakkolwiek to
zabrzmi – z brutalną elegancją. Wielu z nich wywodziło się z tzw. dobrych
domów. Były szef OAS Henryk Misz jest synem znanego toruńskiego profesora.
Z kolei ceniony funkcjonariusz grupy D był eksjezuitą. Tak
scharakteryzowano jego zadania: „samodzielny odcinek pracy operacyjnej po
zagadnieniu kleru świeckiego i zakonnego z terenu województwa krakowskiego
w zakresie zadań specjalnych”.

Mężydło twierdzi, że nabór do esbeckich „szwadronów śmierci” dokonywał się
na zasadzie selekcji Łysiaka. O co chodzi? W lutym 1984 roku telewizja
pokazała sztukę tego pisarza pod tytułem „Selekcja” – jej akcja toczy się w
środowisku mafijnym. Umierający ojciec chrzestny musi wytypować swego
następcę, a kandydaci do tej funkcji przechodzą przez liczne „próby ognia”.
Tylko za pomocą drastycznych metod będą mogli udowodnić, że są twardzi,
nieustępliwi, wiarygodni. I że nigdy nie zdradzą. Tak właśnie sprawdzani
byli funkcjonariusze esbeckiej elity – nierzadko przechodzili tę samą leśną
drogę (łącznie z kopaniem własnego grobu), co działacze opozycji. Taka
próba na pograniczu życia i śmierci sprawiała, że przestawali cenić cudze
życie jako wartość, a jedynym nakazem moralnym stawała się wierność
służbie. Kierownictwo resortu wymagało, aby kandydatów do tej służby
cechowały wysokie walory moralne i ideowe. Czyli bezwględne posłuszeństwo.

Może dlatego – co wynika z raportu komisji Rokity – w tej grupie było wiele
osób uzależnionych od alkoholu. Nawet zabójcy księdza Popiełuszki wyznali
podczas procesu toruńskiego, że zbrodnię popełnili po rozpiciu butelki
wódki. Bo ona skutecznie wygłuszała wszelkie wątpliwości oraz strach.
Oczywiście oficjalnie kierownictwo SB piętnowało przypadki nadużywania
alkoholu. Na marginesie – w 1983 r. nie udała się esbecka prowokacja
(podrzucenie spreparowanego pamiętnika sekretarki „Tygodnika Powszechnego”
w domu księdza Andrzeja Bardeckiego), mająca na celu skompromitowanie Jana
Pawła II. Biorący udział w tej akcji G. Piotrowski rozbił się jadąc po
pijanemu samochodem i operację trzeba było przerwać.

Czy znaczy to, że służba ta nie była jednak tak profesjonalna, jak uważano?
Wszak przypadków spaprania akcji było wiele i nierzadko miały charakter
zwykłej farsy. Chyba jednak nie, skoro do dziś nie udaje się dokładnie
określić działalności tego esbeckiego szwadronu, udowodnić mu win
nieznanych sprawców i postawić ich przed sądem. Bo w zacieraniu śladów byli
naprawdę dobrzy.

– Problem polega na tym, że dopuszczenie przez przedstawicieli ówczesnych
władz chociażby możliwości zalegalizowanego funkcjonowania w peerelowskich
strukturach utajnionej formacji, dokonującej zabójstw i innych przestępstw,
równałoby się historycznemu i politycznemu harakiri – twierdzi prok.
Witkowski i dodaje: – Gen. Jaruzelski w trakcie toczącego się w Warszawie
procesu sądowego zarzekał się, że funkcjonariusze SB, poza sprawą ks.
Jerzego Popiełuszki, nie popełniali przestępstw. W postępowaniu mającym
wyjaśnić to zagadnienie nie chodzi jedynie o to, by wskazać konkretnego
funkcjonariusza X czy Y, lecz udowodnić istnienie rozwiązania systemowego –
z całą siecią powiązań i zależności – które utrzymywało, sowicie opłacało
oraz zapewniało bezkarność ludziom dokonującym pospolitych przestępstw.
Dochodzenie prawdy na ten temat jest niezwykle skomplikowane. Powinno
przebiegać w ramach zespołu śledczego, wyposażonego w odpowiednie zaplecze
natury organizacyjno-logistycznej, usytuowanego w strukturze wydziału do
spraw przestępczości zorganizowanej.

Data: 2013-11-19 14:29:24
Autor: Towarzysz Gnój
Wydział zabójstw księży

Użytkownik "Mark Woydak" <mark.woydak@forst.gmx.de> napisał w wiadomości
news:1aa401budyiz3$.3ea3v3g65ul$.dlg40tude.net...
|
|
|
| Słyszałem dudnienie, bito tego mężczyznę tak, że pałki nie schodziły z
| niego. Jedna za drugą. Bili go tak około piętnastu minut. Reakcją były
| tylko jęki, zaraz potem ucichł, nic nie krzyczał, a pałki uderzały jak w
| drzewo – oto fragment zeznania świadka śmiertelnego pobicia przez
| funkcjonariuszy MSW Mariana Bednarskiego. Czym zasłużył na tak okrutny
| koniec? Miał inne poglądy na rzeczywistość niż oficjalnie obowiązujące...
|
| W PRL przez całe lata pokutował pogląd, że wprawdzie rodzima bezpieka
| potrafi uprzykrzyć życie, ale nie jest tak niebezpieczna jak NRD-owska
| Stasi czy rumuńska Securitate. Dopiero kiedy na światło dzienne zaczęły
| wychodzić zbrodnie popełnione na opozycjonistach przez nieznanych sprawców,
| stało się jasne, że i w łonie polskich służb specjalnych istnieją szwadrony
| bezwzględnie rozprawiające się z niepokornymi. Zamordowanie w 1977 roku
| krakowskiego studenta, współpracownika Komitetu Obrony Robotników
| Stanisława Pyjasa społeczeństwo bez jakichkolwiek wątpliwości przypisało
| bezpiece, ale oczywiście żadne dowody w tej sprawie nie zostały wówczas
| upublicznione.
|
| Dopiero proces zabójców księdza Jerzego Popiełuszki sprawił, że opinia
| publiczna dowiedziała się czegoś więcej o metodach walki politycznej,
| stosowanych przez Służbę Bezpieczeństwa. I choć władze zapewniały, jakoby
| komando kapitana Grzegorza Piotrowskiego (Waldemar Chmielewski, Leszek
| Pękala) działało samowolnie, bez jakiejkolwiek inspiracji ze strony
| kierownictwa resortu czy partii, a może nawet z polecenia bliżej
| niesprecyzowanych sił zagranicznych, ponure fakty zaczęły się składać w
| pewną całość. Nieco wcześniej, także w 1984 roku, został porwany i
| zamęczony na śmierć emerytowany proboszcz ksiądz Antoni Kij. Odważne
| homilie tego kapłana, byłego kapelana Wojska Polskiego, nie podobały się
| bezpiece już od końca lat 40. i funkcjonariusze notorycznie wzywali go na
| rozmowy dyscyplinujące, które nie odnosiły skutku. Miarka się przebrała...
|
| W lutym 1985 roku, a więc tuż po zakończeniu procesu toruńskiego,
| osądzającego zabójców ks. Popiełuszki, śmierć poniósł proboszcz Klimontowa
| ks. Stanisław Palimąka. Śmierć kuriozalną: przejechał go jego własny fiat
| 125, staczający się po pochylni do garażu. Jednak uszkodzenia ciała
| duszpasterza były tak rozległe, że musiałby to być pędzący tir, a nie wolno
| sunący samochód osobowy. Przykładów jest o wiele więcej. W 1989 roku
| została powołana nadzwyczajna komisja sejmowa do zbadania działań
| Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Na jej czele stanął poseł Jan Maria
| Rokita. 26 września 1991 roku komisja przedstawiła swój raport. Jakkolwiek
| jej członkowie nie mieli dostępu do wielu dokumentów MSW (resortem kierował
| do lipca 1990 r. generał Czesław Kiszczak), a duża część materiałów została
| zapobiegliwie zniszczona, raport komisji Rokity był kamieniem milowym w
| dochodzeniu do prawdy o zbrodniach bezpieki. Część IV raportu, czyli
| informacja o bezprawnej działalności grupy D Departamentu IV MSW, dotyczy
| najtajniejszej ze służb – tej, której wyznaczono najokrutniejsze działania
| (jednym z jej szefów był właśnie Grzegorz Piotrowski). Rozszyfrujmy – D
| oznacza dezintegrację. Początkowo w łonie Kościoła katolickiego,
| duchowieństwa i wiernych, a potem całej opozycji, która przecież w znacznej
| mierze była związana z Kościołem. Grupa ta działała na rzecz Departamentu
| IV, odpowiedzialnego za inwigilację Kościoła, a także Dep. III, zajmującego
| się rozpracowywaniem opozycji. Jednak trudno uznać, że była częścią tych
| departamentów, na co wskazuje nazwa: Samodzielna Grupa D. Prokurator
| Andrzej Witkowski (wywiad z nim opublikowaliśmy w poprzednim numerze FH)
| przez kilka lat zajmował się sprawą zabójstwa księdza Popiełuszki i o
| funkcjonowaniu tej formacji wie bardzo dużo.
|
| – Sposób realizacji danego „zadania po linii D”, w tym dobór
| funkcjonariuszy oraz mechanizm decyzyjny od szczebla kierowniczego po
| przebieg czynności wykonawczej, łatwo prześledzić na przykładzie osądzonych
| spraw, a mianowicie uprowadzenia ze szczególnym udręczeniem działacza
| opozycji Janusza Krupskiego w Warszawie oraz podpalenia samochodu ks. kard.
| Henryka Gulbinowicza w Złotoryi – mówi Witkowski. – W pierwszej z nich
| miała miejsce zainicjowana i kierowana z centrali skoordynowana akcja służb
| obserwacyjnych Wojewódzkiego Urzędu Spraw Wewnętrznych w Lublinie, których
| funkcjonariusze „prowadzili” Janusza Krupskiego z Lublina aż do Pałacu
| Kultury w Warszawie. Tam został on „przejęty” przez bezpośrednich
| wykonawców uprowadzenia – funkcjonariuszy wydziału VI MSW (o wcześniejszej
| nazwie: Grupa D) i wywieziony na obrzeża stolicy. W ustronnym miejscu
| upokorzono go, grożono i oblano żrącą substancją. W przypadku drugiego
| zdarzenia najpierw do Legnicy przybyli oddelegowani funkcjonariusze
| wydziału VI MSW Piotr G. i Waldemar P. Przy pomocy naczelnika wydziału VI
| WUSW w Legnicy zorganizowali miejscowych funkcjonariuszy do udziału w
| przestępstwie podpalenia Forda Grenady. Potem, działając wspólnie,
| podpalili samochód (w opinii Zakładu Kryminalistyki KG MO stwierdzono, że
| przyczyną pożaru było zwarcie w urządzeniu antyradarowym).
|
| KONSPIRACJA W KONSPIRACJI
|
| Prace nad powołaniem grupy specjalnej w ramach bezpieki rozpoczęły się
| jeszcze w latach 60., gdy stało się jasne, że władza będzie miała kłopot z
| opozycyjną działalnością Kościoła katolickiego.



Wyjaśnijcie no obywatelu Woydak, jaką to konkretnie 'opozycyjną działalność' prowadził Kosciół Katolicki?  Wszak sami pisaliście, że z czasem jego owieczki zaczęły współpracować z władzą ludową nie pod wpływem przymusu, lecz z poczucia patriotyzmu. Bo skoro Prymas Tyciąclecia modlił się za tą władzę i wzywał do uczciwej pracy dla ludowej ojczyzny, to co waszym zdaniem jest bardziej uczciwe: współpraca, czy sprawianie władzy kłopotów działalnością opozycyjną?
A jeśli już niektórym trzeba było spuścić łomot, to nie wyobrażajcie sobie obywatelu Woydak, że na tej grzesznej ziemi wszyscy jesteśmy Chrystusami. Towarzysz Trybun też swego czasu dostał wpierdol od stróżów prawa i zobaczcie, na jakiego lojalnego wyrósł obywatela.
gru.pl

Wydzia zabjstw ksiy

Nowy film z video.banzaj.pl wicej »
Redmi 9A - recenzja budetowego smartfona