Grupy dyskusyjne   »   pl.soc.polityka   »   Złoci chłopcy Platformy

Złoci chłopcy Platformy

Data: 2012-08-03 21:23:02
Autor: u2
Złoci chłopcy Platformy
W dniu 2012-08-03 20:50, mkarwan pisze:
http://polska.newsweek.pl/zloci-chlopcy-platformy-i-tasma,94470,1,1.html


To marzenie senne „Gazety Polskiej”. Młody koleś, blisko Platformy. W
modnych ciuchach, z grubym portfelem i interesami na mieście – opisuje
Michała Dziębę jeden z naszych rozmówców. Czy ktoś taki może być
bohaterem taśm, które uderzają w PO?



Koniec lipca. Dwa tygodnie po wybuchu afery z taśmami Serafina. W
Warszawie jest duszno, ale człowiek za kierownicą klimatyzowanego range
rovera być może poci się bardziej niż ktokolwiek inny: 33-letni Michał
Dzięba, były pracownik PO, były asystent ministra skarbu Aleksandra
Grada. Od tygodni dzwonią do niego przyjaciele, przylatują znajomi z
Brukseli, zagadują z troską: – Michał, podobno coś na ciebie jest?
Opowiada znajomy Dzięby, warszawski działacz Platformy: – Zawsze nosił
się jak hipster, ale teraz ma brodę jak faceci z ZZ Top. Ostatnio
znajomi łapią go w barze: „Majkel, co ty?! Ukrywasz się?!”. Dzięba się
nie ukrywa, choć chętnie chodziłby w czapce niewidce. – Wszyscy pytają
mnie o taśmy Platformy. Wszyscy – wzdycha.

Zakręć się i działaj
Gazety nazywały ich złotymi dziećmi Platformy. Młodzi, zdolni,
energiczni. Na początku XXI wieku Dzięba studiuje prawo i nauki
polityczne na UW. Na roku poznaje Marcina Rosoła i Piotra Wawrzynowicza.
Potem do towarzystwa dołącza Piotr Targiński. Z wykształcenia politolog,
dorabia jako model w agencji Riccardo Gay Model Network (występuje m.in.
w reklamach Vistuli, Big Stara i Gianfranco Ferre).

Do stolicy zjeżdżają z całej Polski. Rosół – z Zabrza. Dzięba – z
Tarnawatki-Tartaku na Lubelszczyźnie. Targiński – z Karoliny pod Górą
Kalwarią. Wawrzynowicz – z Kępna. Partia jest dla nich pierwszą poważną
pracą, wkrótce stanie się trampoliną do kariery. – Mówiliśmy o nich:
awans społeczno-polityczny – żartuje dawny kolega z partii. W ciągu
kilku lat PO da im obycie w świecie polityki, znajomości, pewność
siebie. Odejdą z Platformy i – jak w bajce o małych Murzynkach – jeden
skręci kark, drugi pożegluje do poważnego biznesu, trzeci zajmie się
utylizacją śmieci. Wszystkim zostaną wspomnienia i kilkadziesiąt
telefonów do najważniejszych ludzi w Polsce.

Rok 2003. Partia Donalda Tuska raczkuje, jest w głębokiej opozycji, ma
zaledwie 56 posłów. Żeby się dostać do liderów, wystarczy się dobrze
zakręcić. Wkrótce Rosół zostanie asystentem Grzegorza Schetyny,
Wawrzynowicza weźmie do siebie Mirosław Drzewiecki. Dzięba już wtedy
pracuje w biurze klubu parlamentarnego. Nigdy nie wstąpi do partii.

Warszawa. Platforma. Piekarnia
Są ludźmi od wszystkiego. Trzeba zrobić prasówkę? Robi się. Zabrakło
zakąski na wieczornej naradzie? Szast-prast i na stole lądują marynowane
oliwki i bruschetty. Otwierają szefom drzwi i pilnują kalendarzy. Dowożą
cygara. Gdy trzeba iść na ulicę z ulotkami – idą. Dawny działacz PO: –
Najważniejszy był Rosół. Jeśli chciałeś się dostać do Tuska, musiałeś
przejść przez jego ręce. Stał w sekretariacie jak cerber. „Jesteś
umówiony z szefem, tak? – rzut oka do kalendarza. – Mhm, mam cię
wpisanego. Tam trwa spotkanie, więc zapukasz dwa razy, wsadzisz głowę i
grzecznie powiesz, że już jesteś. Masz równo godzinę. O 16 musisz wyjść,
bo są następni. I nie trzaskaj drzwiami, przewodniczący tego nie lubi”.
Tak to wtedy wyglądało.



Znajomy z tamtych lat: – Ich filozofia była nieskomplikowana: od 9 do 17
pracujemy, a w piątek imprezka w Piekarni [modny warszawski klub z
muzyką house – przyp. red.]. Oj, potrafili zaszurać. Poseł PO: – Szybko
stali się znani. Gdy stawali w progu biura w regionie, wiadomo było, że
przysłali ich Mirek z Grześkiem. Rzadko mieli dobre wieści, zazwyczaj
przywozili uchwały o rozwiązaniu koła, tego typu rzeczy. Czuli się
ważni. Kolegom z młodzieżówki imponowali tekstami: „Waldy? Nie nadaje
się, z wójta posła nie zrobimy”. „Uczę Mirka, żeby wyłączał telefon na
spotkaniach”. „Podpowiedziałem Tuskowi, żeby nie robił zimnego łokcia i
trzymał ramię blisko ciała, jak rozmawia przez komórkę”. Ważny polityk
PO wspomina: – Dla ludzi z tej generacji Platforma to był wtedy Tusk,
może jeszcze Schetyna z Drzewieckim, i oni. Potem długo, długo nikt i
gdzieś daleko w tyle reszta partyjnej tłuszczy.

Doradca z Brukseli
Rosół, Dzięba i Wawrzynowicz znają politykę jak mało kto. Ale żaden nie
zamierza robić kariery w Sejmie. Chcą iść do biznesu. Zarabiać. Dzięba
rusza pierwszy. Najpierw po wyborach europejskich 2004 r. trafia do
Brukseli. – Schetyna chciał mieć tam swoje uszy i oczy. I wymyślił, że
będzie nimi Michał – mówią działacze PO.

Urzęduje w Parlamencie Europejskim. Zadanie jest proste: obserwować
europosłów PO, raportować do Warszawy. Oficjalnie jest doradcą.
Rue Belliard to główna arteria Brukseli. Po obu stronach wejścia do
europejskich instytucji, a w bocznych uliczkach – kluby i restauracje.
Dzięba w dzień kursuje między biurami przy rue Belliard, wieczorami
znika w jej odnogach. Nawiązuje kontakty. Poznaje ludzi, którzy lada
chwila zrobią błyskotliwe kariery: Michała Krupińskiego i Mikołaja
Budzanowskiego. Ten pierwszy wkrótce zostaje wiceministrem skarbu w
rządzie PiS. Budzanowski – archeolog i asystent europosła PO Bogusława
Sonika – dziś kieruje resortem skarbu. Dzięba w 2006 r. zakłada spółkę
Beliard. – Beliard nigdy nie wykonał żadnego zlecenia dla PO, komitetu
wyborczego PO, żadnego biura poselskiego, senatorskiego, europoselskiego
– zapewnia Dzięba.

Firma wchodzi na rynek PR, działa ostro. Pracuje dla dużych klientów,
prywatnych (IBM, Philip Morris) i państwowych (Enea, Energetyka
Południe). Przez lata udziałowcami spółki bywają młodzi ludzie związani
z PO. Dzięba zapewnia, że nigdy nie robili biznesów ze spółkami skarbu
państwa: – Nie chcę, żeby dawni klienci ścigali mnie za ujawnianie
klauzul umownych, ale za siebie mogę powiedzieć, że nie pracowałem ze
spółkami skarbu. – Jak zdobywaliście pierwszych klientów? – Każdy klient
to inna historia – ucina.

Koledzy z liceum
Jesień 2007 r. Platforma właśnie zdobyła władzę, trwa przejmowanie
ministerstw i urzędów. Aleksander Grad, nowy minister skarbu, kompletuje
ekipę. Schetyna podsuwa mu Dziębę. Grad się krzywi, ale Dzięba gra na
czułej strunie. W czasie spotkania wspomina, że też pochodzi spod
Zamościa: – Kończyłem to samo liceum co pan, panie ministrze! Dzięba
wchodzi do gabinetu ministra skarbu. Z Beliarda się wycofuje, w spółce
zastąpi go narzeczona.  Przed złotymi dziećmi PO otwiera się lepsza
przyszłość. Wreszcie kierownictwo ich dostrzega – pozwala zajmować się
finansami w kampanii wyborczej 2005 r. Wawrzynowicz i Dzięba pojawiają
się na boisku, „haratają w gałę” z Tuskiem i Schetyną. Jest dobrze.
Targiński zostaje szefem gabinetu Schetyny, nowego szefa MSWiA.



Dzięba pisze własną legendę. Jego koledzy wspominają: rozpowiada, że
jest łącznikiem między ministerstwem a Kancelarią Premiera. Że Grad go
słucha. Chwali się, że sprawdza życiorysy kandydatów na prezesów spółek:
czy nie współpracowali z PiS, czy nie mają wyroków, czy nie będą kraść.
Dzięba dzisiaj: – Mówią o mnie Pierwszy Kadrowy Skarbu. To kłamstwo. Nie
takie kłamstwa już o sobie słyszałem. Targiński podtrzymuje legendę
kadrową: – O Mikołaju Budzanowskim, który pochodzi z Krakowa, to myśmy
powiedzieli naszym mocodawcom. Współpracownik Grada: – Dzięba myślał, że
będzie kierował gabinetem politycznym. Usłyszał: „Najpierw skończ studia”.

Komisja pyta o złote dzieci
Jest dobrze, ale kiedy PO zaczyna rządy, niektóre złote dzieci już są
nieźle poobijane. W 2006 r. „Newsweek” publikuje tekst, w którym oskarża
Rosoła i Wawrzynowicza o wyprowadzanie z Platformy pieniędzy przez
podstawionych ludzi – „słupy”. Śledztwo w tej sprawie zostanie umorzone,
ale rozgłos szkodzi PO. – Wawrzynowicz z Rosołem wycofali się z
pierwszej linii, przeszli na zaplecze Platformy – wspomina Targiński.
Za karę Rosół zostaje asystentem ministra sportu Mirosława
Drzewieckiego, Wawrzynowicz – przybocznym jego znajomego Piotra
Nurowskiego, szefa PKOl. On trzyma się najdalej od polityki.

Ostatecznie Rosoła zmiecie afera hazardowa i przesłuchania przed komisją
śledczą. To koniec złotych dzieci. W 2010 r., gdy komisja wypytuje Tuska
o Rosoła, Wawrzynowicza, Targińskiego i Dziębę, żaden z nich nie
piastuje już ani partyjnej, ani rządowej funkcji. Wszyscy odchodzą na
własną prośbę. Dzięba gra w piłkę z premierem jeszcze jakiś czas po tym,
jak przechodzi do biznesu.

Marcin Rosół znika. Wawrzynowicz zasiada w organach nadzorczych spółek
powiązanych z Zygmuntem Solorzem-Żakiem. Targiński trafia do państwowego
koncernu PGE. Politolog i model zostaje zastępcą dyrektora departamentu
energetyki jądrowej. Bez konkursu. – Odszedłem, nie dogadałem się z
prezesem – wspomina dzisiaj. – Miałem jeszcze kontakt z PERN, ale to też
nie wyszło. Powiem panu: ze spółkami skarbu mam złe doświadczenia. To
powinno być sprywatyzowane, sprzedane. Tam jest marazm i mało płacą.
Mimo zgorzknienia Targiński zasiada do dziś w radzie nadzorczej gazowej
spółki Gaskon. Jej udziałowcem jest PGNiG. Jest też prokurentem
prywatnej spółki Bioelektra z branży energetycznej.

Nie został posprzątany
Dzięba też ma skłonności do energetyki. W ministerstwie zajmuje się
układankami – forsowaniem kandydatów na prezesów i zwalczaniem wrogów.
Najlepsze kontakty ma w Enei. Enea w czasie giełdowego debiutu
współpracuje z firmą Umbrella Communications, zarejestrowaną w Nidzicy
na narzeczoną Dzięby. Dziębę do dziś pamiętają pracownicy energetycznego
koncernu PGE, któremu prezesował wtedy Tomasz Zadroga, kolega Marcina
Rosoła. – Wchodzę do sekretariatu prezesa, a tam Marcin – opowiada były
pracownik PGE, znajomy Dzięby i Rosoła. – Śmiał się, zagadywał
asystentki. „Marcin, ty tutaj?”, „A tak. Do prezesa wpadłem”. Dzięba też
przychodził. Raz powiedział mi jakoś tak dziwnie: „Jak chcesz dalej
pracować, to bądź grzeczny”.



Dzięba odszedł z ministerstwa w 2009 r. Współpracownicy Grada mówią, że
został wyrzucony za nachodzenie prezesów. Dlaczego więc do 2011 r.
zasiadał w radach nadzorczych państwowych spółek z grupy PGE? Dzięba
twierdzi, że sam zrezygnował. Współpracownik Tuska: – Gdyby pojawił się
wokół niego smród, zostałby posprzątany w trzy sekundy. A nie został.
Dowód? Jeszcze długo po swoim odejściu jeździł na piłkę z premierem. Gdy
wybuchła afera hazardowa, taki Rosół od razu dostał telefon od
życzliwych, żeby sobie odpoczął od treningów.

Surfer z Tarnawatki
– Po odejściu z ministerstwa Dzięba przeniósł się dwadzieścia metrów
dalej, na ulicę Żurawią. W modnym lokalu 6/12 spędzał całe dnie – mówi
pracownik gabinetu ministra skarbu. – Budzanowski widuje go czasem z
okien służbowej limuzyny. Najczęściej w ogródku 6/12 lub Szpilki. Chyba
uważa go za dziwoląga.

Dzięba ma 33 lata i jest królem życia. – Plotki o moim majątku są
legendarne – ubolewa. Mówi, że ma mieszkanie za milion (w kredycie),
ponad dwieście tysięcy złotych w papierach wartościowych. W wolnym
czasie deska i kitesurfing. Swojego range rovera („Model à la David
Beckham, 500 koni pod maską” – opowiada jego przyjaciel) często parkuje
przy placu Trzech Krzyży, w centrum lanserki. – Kim jest Michał Dzięba?
– pytamy jego dawnego znajomego.

 – Chłopakiem z podzamojskiej wsi Tarnawatka-Tartak. Mama pielęgniarka,
tata hydraulik. Skromna rodzina. Do Warszawy przyjechał na studia niemal
w jednej koszuli. Dziś nosi się po hipstersku, wygląda jak kalifornijski
surfer, ale wtedy? Wysoki urzędnik Ministerstwa Skarbu Państwa: – Lubił
się pokazać. Zarabialiśmy tu niewiele, a on wyskakiwał na spotkanie w
butach od Diora za kilka tysięcy.

Były kontrahent spółki Beliard: – Michał jest jak marzenie senne
pisowców z „Gazety Polskiej”. Archetyp młodego kolesia związanego z
Platformą, który chodzi i robi na mieście interesy. Znajoma Dzięby: –
Spotkałam go w 6/12 kilka miesięcy po odejściu z resortu. Elegancki,
zdjął marynarkę i błysnął metką: „Szyta we Włoszech, na miarę, 15 tys.
zł za nią zapłaciłem”.

Finansowo odżył. Albo – jak mówią inni – odjechał. Na mieście zaczęło
się mówić, że Dziębie pieniądze zaszumiały w głowie. Były działacz
młodzieżówki PO: – Liczba opowieści krążących na jego temat była
niezwykła, prawie codziennie słyszało się coś nowego. Podobno w jedną
noc wydał 6 tys. zł w jakimś klubie, podobno był na wakacjach w
Kolumbii. Podobno. Ile z tego jest prawdą, nie mam pojęcia, ale wiem, że
wielu ludzi prosiło go, żeby zwolnił.

Piotr Targiński: – To wszystko, co słyszę na temat Michała, wynika z
zazdrości. O co? O majątek, o to, jak się ubiera. On ma taki styl, że
podchodzi do każdego z otwartymi ramionami. A ludzie patrzą na niego
przez pryzmat: ulica Żurawia, dobra bryka. Byliśmy przez kilka lat
blisko decydentów, ale odeszliśmy i sobie radzimy. Może to kogoś męczy?



Czy coś na ciebie jest?
O tym, że Michał Dzięba jest taśmą Platformy, sam zainteresowany
dowiedział się w połowie maja. Wtedy usłyszał na mieście, że ma wpływy.
I że się na nie powołuje. Przykład? Wiosna 2012 r. Ktoś startuje w
konkursie do zarządu państwowej spółki X, ale dziennikarze zamiast do X
dzwonią do Dzięby: – Podobno jest pan najlepiej zorientowany w tej
sprawie? Dzięba zaprzecza. Spotyka się z dziennikarzami. Słyszy od nich,
że szybko się wzbogacił. I znów że powołuje się na wpływy. Podobno
nagrał go prezes spółki, któremu Dzięba obiecuje pomóc. Wersji o taśmach
jest sporo. Warszawski PR-owiec na dorobku: – Słyszałem 38 różnych
wersji. Sprowadzają się do jednego: są taśmy na Platformę, a na taśmach
Dzięba.

Dzięba relacjonuje, co przez ostatnie dwa miesiące usłyszał o sobie: że
jest kadrowym Ministerstwa Skarbu Państwa. Że ma 9 mln zł majątku. Że
chodzi od spółki do spółki i – powołując się na wpływy – załatwia
biznesy.  Koniec lipca. Po taśmach Serafina dziennikarze ekscytują się
kadrami w państwowych spółkach. „Gazeta Wyborcza” cytuje anegdotę: młody
działacz PO z gabinetu ministra skarbu ustawia kadry w spółkach. Gdy
minister się dziwi, działacz odpowiada: „Masz z tym problem?”. Michał
Dzięba: – Dwóch bliskich znajomych, którzy otarli się o rząd, jest
przekonanych, że chodziło o mnie. A to nieprawda. Wysoki urzędnik MSP: –
Wszyscy pomyśleliśmy, że chodzi o Dziębę. Kiedy próbujemy dowiedzieć się
czegoś o taśmach Platformy, zaczynają dzwonić lobbyści, ministrowie i
politycy: – Podobno piszecie o Dziębie? Wszyscy chcą się spotkać, żeby
powiedzieć jedno: nie mają z Dziębą nic wspólnego.

Gra brutalnie chłopak
Interesujące: co najmniej kilkunastu warszawskich lobbystów i piarowców
opowiada różnym dziennikarzom o Dziębie. Wtorek rano, rozmowa z
pracownikiem firmy PR (elegancka koszula, na ręku czarna omega). – To
jedna z najgrubszych historii na zapleczu rządów PO – wydyma usta Czarna
Omega. – Dzięba uchodzi za człowieka związanego ze skarbem. Niektórzy
menedżerowie podejmowali z nim rozmowy, żeby mieć dobre relacje z kimś,
kto szepnie słówko w ich sprawie. Część menedżerów się go boi. Gra
brutalnie chłopak, ostry jest.  Czarna Omega zastrzega: wie to i owo,
ale „nie robi” przy Dziębie. Na pożegnanie precyzuje: – O Dziębie zbiera
informacje ktoś, kto pracuje dla spółki skarbu państwa. Nazwijmy ją X.

Ustalamy: dla X pracuje jedna z warszawskich firm piarowskich. Dzwonimy
do jej właściciela (nazwijmy go – Złoty Patek). Jest jowialny: – Dzięba?
Nie, nic nie wiem. Wysyłał do nas emisariusza, widocznie myślał, że mamy
coś wspólnego z tymi plotkami. Ale ja naprawdę nie znam sprawy. Koniec
rozmowy.

Tego samego dnia znajoma dziennikarka pokazuje nam notatkę, która krąży
po kilku redakcjach. Na trzech stronach opowiada o tym, jakie intrygi
knuto przeciw prezesowi spółki X. Cały akapit poświęcony jest Dziębie. –
Podobno notatkę widział premier Tusk – słyszymy.



– Kto ją napisał? – Jak to kto? Agencja Złotego Patka!  Czy o notatce
Złotego Patka wie resort skarbu? Sprawdzamy: nie wie. Czy o taśmach,
spółce X i Dziębie ktoś rozmawiał z ministrem skarbu? Nasze źródło w
ministerstwie: – Nie. Kiedy przez kilka dni kontaktujemy się z Dziębą,
jest przekonany, że wszystkie plotki o nim rozpuszcza agencja Złotego
Patka. Potem zmienia zdanie. A Złoty Patek zaprzecza. Piotr Targiński: –
Szyją mu buty. Wie pan dlaczego? Każdy wie, że się znają z Budzanowskim.
A nie ma nic prostszego, jak przywalić w Dziębę, jeśli chce się
przywalić w ministra.

Chcecie mnie uczynić sławnym?
Podsumujmy: taśm nikt nie słyszał. Czy istnieją? Znak zapytania. Co w
takim razie wiadomo?  Że Michał Dzięba, ich rzekomy bohater, jest dziś
poważnym biznesmenem. Chce budować biogazownię. – Biomasówkę (spalanie
biomasy) – poprawia nas. – Biogazowniami się brzydzę.
– We współpracy z państwowymi spółkami? – dopytujemy. – Jeden podmiot z
mniejszościowym udziałem skarbu państwa ustami swojego prezesa wyrażał
zainteresowanie, ale zanim się określił, musiałem odmówić. – A gdzie ta
biomasówka miała stanąć? – Panowie, chcecie mnie uczynić sławnym i
jeszcze zwinąć pomysł biznesowy?

Maciej Bogucki, rocznik 1986, „harata w gałę” z premierem. Mimo młodego
wieku jest już członkiem rady nadzorczej spółki-córki Bumaru (wcześniej
w spółce-córce PGNiG). Dobry znajomy Dzięby: – Z jednej strony nie
dziwię się, że piszecie o Michale. To zdolny i inteligentny człowiek,
jego historia może być interesująca. Ale z drugiej strony, to co w tym
niezwykłego? Przecież tylu ludzi przyjeżdża ze wsi do Warszawy i robi
kariery.

Złoci chłopcy Platformy

Nowy film z video.banzaj.pl wicej »
Redmi 9A - recenzja budetowego smartfona