Grupy dyskusyjne   »   pl.soc.polityka   »   Zamiast Nycza mógł być Wielgus

Zamiast Nycza mógł być Wielgus

Data: 2010-09-17 20:43:08
Autor: abc
Zamiast Nycza mógł być Wielgus
Komentarz polityczno-eklezjalny do ostatnich wydarzeń związanych z
ingresem arcybiskupa Stanislawa Wielgusa.

Hipolite Taine w swoich słynnych Początkach współczesnej Francji
charakteryzuje jakobina jako człowieka który "aksjomaty będzie stosował bez
namysłu i bezwzględnie w każdej sytuacji. O prawdziwych ludzi nie dba; nie
widzi ich zresztą i nie chce ich widzieć (...) wszystkie jego myśli są
zajęte przez abstrakcyjną zasadę, która raz ustanowiona, zapanowała nad
wszystkim".

Jakobin to człowiek "którego zasada jest jak aksjomat w geometrii
politycznej. Aksjomat ten mieści w sobie samym dowód słuszności, gdyż,
podobnie jak aksjomaty zwykłej geometrii, jest on połączeniem kilku prostych
pojęć".

Te słowa Taine'a - napisane o politycznych sekciarzach z epoki Rewolucji
Francuskiej - przypomniały mi się kilka dni temu, gdy katoliccy publicyści i
prawicowe gazety przypuściły bezprecedensowy atak mający na celu wymuszenie
rezygnacji abp. Stanisława Wielgusa.

Ten hierarcha Kościoła katolickiego zawsze był kojarzony jako osoba
reprezentująca najbardziej konserwatywne skrzydło w polskim episkopacie.

Znane było jego poparcie dla o. Rydzyka w trudnych czasach, gdy liberalni
hierarchowie ustawicznie produkowali się w mediach, głosząc, że o. Rydzyk
stanowi "lepperyzm w Kościele". Nie jest przypadkiem, że abp. Wielgus miał
być awansowany przez Ojca Świętego Benedykta XVI, który także reprezentuje
konserwatywne poglądy w przeoranym przez posoborowego ducha Kościele
katolickim.

Z nadejściem ery Wielgusa spodziewaliśmy się przychylniejszej postawy dla
Mszy Świętej w starym rycie i ew. cofnięcia pewnych dziwacznych pomysłów
jakie miały miejsce w diecezji warszawskiej, jak np. tzw. komunia na rękę.
Słowem, z punktu widzenia tradycyjnego katolika abp. Stanisław Wielgus był
chyba najlepszym z możliwych kandydatów na metropolitę warszawskiego.

Być może, że opisywanie nominacji w Kościele przez pryzmat polityczny jest
trochę nie na miejscu, ale faktem jest, że prawica polska nie mogła sobie
wymarzyć lepszego kandydata.

Pewnym niezrozumiałym - pozornie - paradoksem jest, że właśnie na naszych
oczach abp Wielgus dosłownie został wysadzony w powietrze przez ponoć
prawicową "Gazetę Polskę" i ponoć prawicowo-katolickich publicystów jak
Paweł Milcarek (etatowy doradca Marszałka Sejmu Marka Jurka) i Tomasz
Terlikowski.

Cóż takiego zrobił Stanisław Wielgus? Był agentem wywiadu w czasie
stypendium zagranicznego, gdzie rozpracowywał "wrogie socjalizmowi ośrodki
ideologiczne", w tym emigracyjne środowiska nacjonalistów ukraińskich. To
jest pewne i sam zainteresowany się do tego przyznał.

Szczerze mówiąc uważam, że sam fakt bycia przez duchownego agentem nie jest
szczególnie zaszczytny, ale bycie agentem wywiadu za granicą nie przynosi
jakiejś szczególnej ujmy na honorze. Nie jest to - w moich oczach - sprawa
dyskwalifikująca.

Zarzut drugi, o kablowanie na środowisko KUL, nie został udowodniony, co w
rozmowie w TVN potwierdził prof. Andrzej Paczkowski z IPN. Wiemy, że
Stanisław Wielgus miał "kontakty z SB", ale nie mamy dowodu aby na
kogokolwiek donosił.

Określenie "kontakty", jakim uraczyły nas media, jest dosyć wieloznaczne.
Jeśli są dowody, że Stanisław Wielgus donosił na kolegów z KUL, to
dyskwalifikuje go to moralnie, ale dowodów takich nie przedstawiono. Jednak
katolicko-prawicowi publicyści z wyciem rzucili się na abpa Wielgusa. Agent,
agent, agent!

Polityka ma to do siebie, że politycznych graczy od politycznych szaleńców
rozróżniamy po tym, że ci pierwsi mają cele, a ci drudzy wyłącznie
aprioryczne zasady. Jeśli chcieli obalić abpa Wielgusa aby w to miejsce
przyszedł jeszcze bardziej konserwatywny hierarcha, to jestem w stanie to
zrozumieć. Rzecz tylko w tym, że ten kandydat był właśnie z tej opcji. Z
punktu widzenia walki politycznej czy doktrynalnej był to krok nonsensowny.

Być może, że opinia publiczna nie zna jakiś faktów z zakulisowych zagrywek,
ale wiele wskazuje na to, że katolicko-prawicowi publicyści, wespół z
"Gazetą Polską", wysadzili w powietrze abpa Wielgusa wyłącznie z motywów
abstrakcyjnej idei lustracji.

Nie patrzyli kogo niszczą, czy to hierarcha z "ich" opcji, czy z przeciwnej.
Usłyszeli "agent wywiadu PRL" i rzucili się rozwalić i zniszczyć "komucha",
podczas gdy najpierwotniejszym z praw natury jest to, że gdy słyszy się, że
biją naszego, to idzie się go bronić i zapewniać o jego niewinności zanim
usłyszy się o co chodzi i pozna fakty. Ale tu nie działają naturalne prawa i
wrodzone reakcje. Tu chodzi o ideologiczne zaklęcia.

Wszyscy którzy mnie znają wiedzą, że zawsze byłem zwolennikiem
lustracji. Nigdy jednak nie postrzegałem jej jako cel sam w sobie, lecz jako
środek do czegoś. Mówiąc wprost: do unicestwienia pewnego środowiska
politycznego i intelektualnego skupionego wokół pewnej gazety zdiagnozowanej
ostatnio wyśmienicie przez Rafała Ziemkiewicza.

Takie bowiem jest myślenie polityczne: są wrogowie; mają słaby punkt, jakim
jest ich życiorys; a więc odpalamy minę, którą mają w swoim CV i dokonujemy
ich politycznej anihilacji.

Są jednak w Polsce środowiska, które zawsze postrzegały lustrację jako cel
sam w sobie, niezależnie od tego kogo się przy okazji zniszczy i jaką się za
to zapłaci cenę. Gdyby Antoni Macierewicz nie umieścił na swojej słynnej
liście Lecha Wałęsy, to ten nie rozwaliłby rządu Olszewskiego; gdyby nie
umieścił Wiesława Chrzanowskiego, to ZChN nie głosowałoby za obaleniem tego
rządu.

Jakobinizm polega jednak na tym, że nie patrzy się na świat realnie, ale
przez pryzmat politycznych aksjomatów, przez pryzmat idei absolutnych i
bezdyskusyjnych o czym wspominał cytowany na początku tego tekstu Taine. To
nie jest zasada konserwatywnej polityki (czyli polityki prawicy), a wszyscy
ci, którzy w nagonce na abpa Wielgusa brali udział, powiązani są z
prawicowym rzekomo PiSem.

Ojciec angielskiego konserwatyzmu Edmund Burke w Rozważaniach nad rewolucją
we Francji pisał trafnie: "nie potrafiłbym potępić lub pochwalić
jakiejkolwiek sprawy związanej z ludzkimi działaniami i rozważaniami po
rozpatrzeniu jej samej, wyłączonej z wszelkich powiązań, w nagości i
wyizolowaniu właściwym metafizycznej abstrakcji. Okoliczności (które pewni
gentelmeni mają za nic) w rzeczywistości nadają każdej politycznej zasadzie
jej właściwą barwę i odróżniające piętno. To okoliczności czynią dany
obywatelski i polityczny system dobroczynnym lub zgubnym dla rodzaju
ludzkiego".

Warto wreszcie zwrócić uwagę, że najgłośniejsi w całej aferze byli ci
publicyści katoliccy, którzy ostatnio podpisali się pod dokumentem w sprawie
przywrócenia łacińskiej mszy. A więc ci dziennikarze, którzy bronią
katolickiej Tradycji przed nowinkarstwem, czy - nazwijmy wprost - przed
religijnym modernizmem.

Zauważmy jednak, że integralną częścią Tradycji katolickiej jest pojęcie
autorytetu. Kościół jest strukturą hierarchiczną, gdzie "owieczki" są
"wypasane" - wedle przykazania jakie Jezus wygłosił do Piotra. Tymczasem w
całej aferze mieliśmy do czynienia z niczym innym, jak tylko z buntem
"owczarni" przeciwko pasterzom.

Obalenie metropolity przez dziennikarzy i media to nic innego jak przejaw
radykalnej demokratyzacji Kościoła. A przecież zjawisko to - wymysł Soboru
Watykańskiego II - konserwatywni publicyści powinni potępiać. Ja nie mam w
sobie tyle pychy, aby pozwolić sobie nawoływać do obalenia biskupa! Oni
mają.

To jest dokładnie to, przed czym ostrzega nas Benedykt XVI w zbiorowej pracy
Demokracja w Kościele, gdzie czytamy o groźbie, że "któregoś dnia również
urzędy kościelne, pochodzące z Bożej łaski, upadną tak samo jak ich świeckie
odpowiedniki i że w końcu wyjdzie na światło dzienne fakt, o czym od dawna
już wiedzą inne kościoły (protestanckie - AW), że nośnikiem suwerenności
duchowej jest naród duchowy, tak jak naród świecki jest nośnikiem
suwerenności świeckiej".

Sprawa abpa Wielgusa to nic innego jak przypadek gdy "lud Boży" uniemożliwił
ingres metropolity warszawskiego, co czyni tenże lud bliźniaczo podobnym do
jakobińsko pojętego "suwerennego ludu" w demokratycznym państwie. Gdyby
jeszcze tą rewoltę prowadzili katoliccy heretycy, w rodzaju o. Tadeusza
Bartosia, to byłoby to zrozumiałe. Gdy prowadzą ją redaktorzy naczelni
tradycjonalistycznych kwartalników, to jest to co najmniej dziwne.

Skoro już zaczepiliśmy o Bartosia, to warto zwrócić uwagę na jego tekst
Lustracja w Kościele (dodatek "Europa" do "Dziennika", 06 I 2007). Tekst to
dziwny, gdyż ten znany pupilek "Gazety Wyborczej" opowiada się tu za
radykalną lustracją w Kościele. O. Bartoś nie jest jakobinem myślącym
abstrakcyjnymi kategoriami, ale jakobińskim graczem. Dlatego lustrację
eklezjalną traktuje nie jako cel, lecz jako środek - do unicestwienia
hierarchicznego charakteru Kościoła.

Broniąc x. Zalewskiego, którego prace lustracyjne wstrzymywał kard. Dziwisz,
o. Bartoś podważa prawo kanoniczne i hierarchiczny charakter Kościoła. Jego
zdaniem, lustracja jest potrzebna, gdyż ma najpierw wykazać niezdolność
hierarchicznej struktury eklezjalnej do samooczyszczenia się z agentów, a
następnie doprowadzić do rewolucji, której istotą będzie wprowadzenie
reformacyjnej zasady wybierania duchownych i biskupów przez wiernych.

W ten sposób zostanie - pod hasłami lustracyjnej rewolucji - unicestwiona
tradycyjna hierarchia, która "odzwierciedla stosunki społeczne z czasów
sprzed demokracji" i charakteryzuje się "modelem monarchii absolutnej".
Brak demokracji eklezjalnej prowadzi - jego zdaniem - do sytuacji
patologicznych w Kościle, który opisuje on w języku
freudowsko-marcuse'owskim jako "środowisko oparte na wewnętrznej przemocy i
autoagresji maskowanej pobożnością".

Poglądy o. Bartosia jak zwykle są ekstremistyczne, ale pokazują w pewnej -
zapewne przesadnej formie - co po aferze abpa Wielgusa spodziewają się ugrać
środowiska modernistyczne w polskim Kościele. Warto zresztą zauważyć, którzy
hierarchowie polskiego Kościoła demonstracyjnie zapowiedzieli, że nie wezmą
udziału w ingresie metropolity warszawskiego.

Nie będę tu wymieniał z nazwiska, ale są to min. znani powszechnie sympatycy
Platformy Obywatelskiej (tzw. katolicyzmu łagiewnickiego), pupile Adama
Michnika oraz zajadli wrogowie przedsoborowej Tradycji, którzy pisali całe
naukowe dzieła dowodzące "schizmatyckiego" charakteru tradycjonalizmu
katolickiego. Michnikowy "Kościół otwarty" na ingresie się nie pojawił,
nawet jeśli sama "GW" - ze strachu przed jakąkolwiek lustracją - abpa
Wielgusa broniła.

Reasumując nasze rozważania, musimy stwierdzić, że prawicowe media,
które zaangażowały się w rozdmuchanie afery, zapewne chciały dobrze. Nie
twierdzę, że to nałogowi wrogowie Kościoła; nie twierdzę, że Milcarek,
Terlikowski i redakcja "Gazety Polskiej" dążyli do destrukcji tradycyjnej
części polskiego episkopatu. To tylko ludzie ideologicznie zaślepieni,
którzy dla - skądinąd słusznej idei lustracji - wysadzili w powietrze połowę
Kościoła, i to tą bardziej konserwatywną, a więc teoretycznie im bliższą.

Potraktowali lustrację jako abstrakcyjny dogmat. Kościół poniósł wielkie
straty moralne, jego autorytet w oczach wiernych skurczył się. Fakt, abp.
Wielgus nie jest bez winy zaprzeczając nazbyt długo, że był agentem wywiadu
za granicą. Ale po co było w ogóle rozdmuchiwać tę sprawę?

W samym Kościele skutkiem realnym afery Wielgusa zapewne będzie
wzmocnienie katolickiego progresywizmu. W ten sposób związani z PiS ludzie
torują w episkopacie drogę wrogiemu ich partii i środowisku skrzydłu i
poróżnili własną partię z o. Rydzykiem. To nie PiS wyciągnie kasztany z tego
ognia. Gdzie tu polityczny rozum? Same klapki na oczach.

Adam Wielomski

Żródło:
http://konserwatyzm.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=1107...

--
Nie da się oddzielić polityki od religii. Nie da się w człowieku oddzielić
katolika od obywatela. Rozdział państwa od Kościoła jest sztuczny.

Data: 2010-09-17 21:55:36
Autor: Polok_prawdziwy
Zamiast Nycza mógł być Wielgus
abc wrote:

.....

http://www.faktyimity.pl/

Zamiast Nycza mógł być Wielgus

Nowy film z video.banzaj.pl więcej »
Redmi 9A - recenzja budżetowego smartfona