Data: 2013-07-18 01:39:17 | |
Autor: Marek Woydak | |
Zdychajca gospodarka | |
W poniedziałek o godzinie 9.00 w Powiatowym Urzędzie Pracy przy ul. Kościuszki w Suwałkach tłumu interesantów nie widać, ale to nie dlatego, że bezrobocie się nagle zmniejszyło. – Urząd jest skomputeryzowany, na spotkanie z doradcą przychodzi się na konkretną godzinę – wyjaśnia 33-letni Jarek, który czeka na korytarzu na swoją kolej. Pytam, jak tam z pracą. – Szczerze mówiąc, nie ma nic, a dla osób po trzydziestce to już tragedia – rozkłada ręce. – Gdybym był wykwalifikowanym ślusarzem, murarzem albo stolarzem, to może by mnie zatrudnili. Na swoje nieszczęście jestem humanistą z dyplomem magistra, no i roboty dla mnie nie ma. − Dla kobiety znalezienie pracy graniczy z cudem – ocenia 42-letnia Wanda, dawniej pracownik biurowy, obecnie bezrobotna bez prawa do zasiłku. – Nawet do sklepów też wolą młodsze osoby, do 35 roku życia, żeby miały siłę rozkładać towar, skrzynki ciągać. Upokarzająca, ciężka praca, a i takiej ze świecą szukać. Rozmowy z suwalczanami pokazują dramatyczny obraz sytuacji: nowych miejsc pracy brak, a jeśli coś się zwalnia, to umów na czas nieokreślony już nikt nie daje, dominują „śmieciówki”. – Właściciel prywatnej firmy płaci na budowie nawet tylko cztery złote za godzinę (choć z początku obiecuje siedem zł) – mówi 29-letnia Kamila, mieszkanka sąsiedniej Gołdapi − akurat przyjechała do Suwałk z dzieckiem do lekarza. Kamila, mieszkająca bliżej wielkich jezior mazurskich, potwierdza obserwację reportera jednej z telewizji, który niedawno objechał Mazury i stwierdził ze zgrozą, że na rynku pracy panuje tam dramatyczna zapaść, a na biurach niektórych firm pojawiają się ogłoszenia: „Nie potrzebujemy pracowników". – Też słyszałam o takich przypadkach. Wynika to stąd, że część osób próbuje roznosić CV po firmach, licząc, że ich zatrudnią – komentuje Kamila. – Tymczasem pracy brak! Kto może, wyjeżdża za granicę - głównie do Niemiec. Na budowy, do sprzątania albo do zbierania ogórków. Robota ciężka, od świtu do nocy, ale przynajmniej płacą, nie to, co tutaj! − W roku 2010 mieliśmy 2788 ofert – tyle osób potencjalnie mogliśmy wysłać do pracy. W 2011 r. było ich 1801, a w 2012 − tylko 1583 – wylicza Bożena Jarmołowicz-Gąska, kierownik Działu Pośrednictwa i Poradnictwa Powiatowego Urzędu Pracy w Suwałkach. – Półrocze bieżącego roku też nie nastraja nas optymistycznie: do końca czerwca wpłynęło 866 ofert pracy. Wniosek? W regionie północno-wschodnim coraz silniej odczuwamy skutki spowolnienia gospodarczego. Większość miejsc pracy, jaka w ogóle powstaje, wynika z rotacji, kiedy ktoś zostaje zwolniony z pracy, odchodzi sam lub przechodzi na emeryturę. Rok 2010 w Suwałkach zaznaczył się kilkoma istotnymi inwestycjami: powstała Galera Handlowa Plaza, supermarkety TESCO i OBI. Ludzie znajdowali pracę zarówno przy budowie tych obiektów, jak i jako ich personel. Od tego czasu w zasadzie nie powstały tutaj żadne nowe przedsiębiorstwa. − Na koniec czerwca w powiecie suwalskim, grodzkim i ziemskim, zarejestrowanych było 8889 firm. Jednak aż 96 proc. z nich stanowią jednoosobowe podmioty gospodarcze, zatrudniające do 9 pracowników. Rynek pracy jest więc rozdrobniony, a przez to mało chłonny – zauważa Teresa Dzienuć, dyrektor Powiatowego Urzędu Pracy w Suwałkach. Wśród zarejestrowanych firm 27 procent należy do branży handlowej, 11 proc. – rolniczej, 8 proc. zajmuje się przetwórstwem przemysłowym i 8 proc. transportem. Trudno więc oczekiwać, że małe przedsiębiorstwa rodzinne o takim profilu wygenerują większe zatrudnienie. Nadziei w tym zakresie nie spełnia też Suwalska Specjalna Strefa Ekonomiczna, w której przedsiębiorstwa mogą liczyć na ulgę w podatku dochodowym do 70 proc. wartości inwestycji. Stopa bezrobocia w powiecie suwalskim wynosi 13,6 proc., w samym mieście – 11,6 proc., natomiast w całym województwie podlaskim − 14,7 proc. − Bez aktywnej polityki miasta, województwa i rządu, mającej na celu tworzenie nowych miejsc pracy i ożywienie gospodarcze, nie ma co marzyć o zmniejszeniu bezrobocia – podsumowuje dyrektor Teresa Dzienuć. − Z drugiej jednak strony, nawet gdyby ktoś zainwestował w duży, nowoczesny zakład na tym terenie, zatrudniający 1000 osób, powstałby problem braku fachowców, ponieważ 50 proc. zarejestrowanych bezrobotnych to ludzie o niskich kwalifikacjach. Specjalistów trzeba by więc było ściągać z głębi kraju. Na tablicy z ogłoszeniami wisi kilkadziesiąt ofert, m.in. dla tapicera meblowego, ślusarza-spawacza, tokarza-ślusarza, cieśli, blacharza-lakiernika, operatora dźwigu, murarza, pracownika produkcji spożywczej, operatora suwnicy-betoniarza. Potrzebni są wykwalifikowani robotnicy z wykształceniem zawodowym, przede wszystkim mężczyźni. Tradycyjnie, jak w całej Polsce, są także oferty dla akwizytorów, elegancko nazywanych handlowcami lub specjalistami do spraw sprzedaży. Pracodawcy na Suwalszczyźnie oferują chętnym do pracy wynagrodzenie minimalne w wysokości 1600 zł brutto. Dosłownie na palcach rąk liczy się wypadki, gdy proponuje się nieco większą płacę. Pytam w urzędzie pracy i na ulicach Suwałk, jak bezrobotni i marnie opłacani pracownicy to wszystko jeszcze wytrzymują. Związki zawodowe pod przewodnictwem Piotra Dudy i Jana Guza szykują protesty od września, spodziewane są strajki, demonstracje, a być może i zamieszki na ulicach. Na Osiedlu Północ w Suwałkach coraz więcej osób grzebie w śmietnikach. – Suwalczanie zacisną zęby i zniosą wszystko, tu nigdy nie było i nie będzie potencjału do buntu. Poza tym społeczeństwo jest ekonomicznie podzielone, niektórym żyje się bardzo dobrze – komentuje jeden z przechodniów. Dyrektor Teresa Dzienuć zwraca uwagę na zjawisko wyjazdów zarobkowych za granicę lub w głąb kraju: − Dla wielu osób są to trudne decyzje, oznaczają radykalną zmianę w życiu, rozpoczęcie wszystkiego od nowa – podkreśla. − Emigracja zarobkowa pełni jednak także funkcję wentylu bezpieczeństwa. Polacy uczą się zaradności i mobilności. |
|