Grupy dyskusyjne   »   pl.soc.polityka   »   Żeby Polska nie wpadła w ręce PiS, SLD i Palikota.

Żeby Polska nie wpadła w ręce PiS, SLD i Palikota.

Data: 2011-10-04 08:01:51
Autor: Przemysław W
Żeby Polska nie wpadła w ręce PiS, SLD i Palikota.
Kiedy trzeba zaciskać pasa, moim głównym zadaniem jest to, żeby ci, którzy są w najtrudniejszej sytuacji, nie ucierpieli - mówi premier

Renata Grochal, Agata Nowakowska, Dominika Wielowieyska: Według tajnych sondaży Jarosława Kaczyńskiego PiS już was wyprzedza.

Premier Donald Tusk: Wygra Platforma Obywatelska. Przez ostatnie cztery lata mieliśmy wybory parlamentarne, europejskie, samorządowe i prezydenckie. I za każdym razem tuż przed tymi wyborami prezes Kaczyński ogłaszał, że w jego sondażach PiS wygrywa, a następnie w samych wyborach jego partia przegrywała.

Wyborcy przestali się już bać Jarosława Kaczyńskiego. Prezes znowu jest bardzo stonowany w kampanii wyborczej.

- Jestem pewien, że amnezja nie dopadnie większości rodaków. Rozumiem dzisiejszego 18-latka, że nie pamięta, jak rządził PiS, i może kojarzyć Jarosława Kaczyńskiego tylko z żałoby po katastrofie smoleńskiej. Ale wszyscy, którzy mają 25 lat i więcej, powinni tym młodym powiedzieć, jaki jest naprawdę Jarosław Kaczyński. On szuka winnych katastrofy. Można przypuszczać, że władza jest mu potrzebna nie po to, by rozwiązywać problemy kraju, ale by wziąć odwet na tych, którzy według jego wyobrażeń są winni. Skończyć się to może tylko jeszcze głębszymi podziałami wewnątrz i zaognieniem relacji ze światem.



Kampania wyborcza PiS jest skuteczna, jego notowania rosną.

- Gdyby PO była w opozycji przez te cztery lata, kiedy mieliśmy kryzys światowy, powodzie, Smoleńsk, to mielibyśmy dzisiaj 60 proc. poparcia. Mam wielką satysfakcję, że po tych bardzo trudnych latach udało się utrzymać pozycję lidera.

Co miał pan na myśli, mówiąc, że jeśli Platforma nie wygra, to nie będzie tworzyć rządu?

- Jeśli ktoś wygrywa wybory, powinien mieć szansę na zbudowanie koalicji i rządu.

Ale prezydent Bronisław Komorowski powiedział, że nie musi wskazywać zwycięzcy.

- Znam uprawnienia prezydenta, wygłaszam jedynie swój pogląd.

A gdyby w pierwszym kroku PiS nie udało się stworzyć koalicji?

- To w drugim rząd wyłania parlament. Wtedy jestem do dyspozycji.

I znów koalicja z PSL? Ostatnio wicepremier Pawlak powiedział "Gazecie": "Wobec Tuska trzeba zachować rozsądną odległość. Bo ci, którzy byli bardzo blisko niego, teraz są bardzo daleko". Jaka jest ta rozsądna odległość?

- Na wyciągnięcie ręki (śmiech).

Zaskoczyły pana te słowa?

- Nie. My z Waldemarem Pawlakiem bardzo dobrze się rozumiemy. Przez ostatnie cztery lata stworzyliśmy partnerskie relacje mimo różnicy potencjału politycznego. To wymagało i ode mnie, i od niego cierpliwości, a także zrozumienia racji drugiej strony. Jesteśmy pierwszą koalicją, która współpracowała całkiem zgodnie przez pełną kadencję.

Wspiera pan PSL, jak może: dał pan wolną rękę ludowcom w telewizji publicznej i teraz promują się tam do woli.

- Nie widzę tego.

Potwierdza to monitoring mediów przygotowany przez Fundację Batorego.

- Platforma się nie promuje. Zaproponowałem Juliuszowi Braunowi, gdy został prezesem TVP, że chętnie będę go chronił przed naciskami ze strony mojej partii, pod warunkiem że rozpocznie proces odpolityczniania TVP. I tak się dzieje. Telewizja publiczna nie jest tubą propagandową rządu, tak jak była za PiS.

Pan może sobie odpuścić telewizję publiczną, bo jak pokazuje Fundacja Batorego, ma pan silne wsparcie w telewizjach komercyjnych. PiS powtarza, że przegrywa wybory, bo ma przeciwko sobie media.

- To absurd. Sam Kaczyński nie wierzy zapewne w taką diagnozę własnych porażek. Większość mediów komercyjnych nie daje się uwodzić prezesowi PiS, choćby w sprawie przyczyn katastrofy smoleńskiej. W wielu innych tematach też starają się trzymać zasad zdrowego rozsądku, więc PiS ogłasza, że ma je przeciwko sobie. Ale nie sądzę, by można było z tego wyciągać wniosek, że z jakąś niezwykłą siłą wspierają mnie i mój rząd. Są raczej krytyczne, a bywa nawet, że niesprawiedliwe w ocenie naszych poczynań.

Prymusi: Kopacz i Sikorski

Jak wyglądałby nowy rząd Donalda Tuska? Ministra infrastruktury Cezarego Grabarczyka nie widać w kampanii.

- Rząd będzie w dużej mierze nowy. Zmiany będą dotyczyć nie tylko osób, ale też samej struktury i zakresów odpowiedzialności. Cezary Grabarczyk zapadł niektórym w pamięć z powodu tych nieszczęsnych kwiatów w Sejmie i trudności związanych ze zmianą rozkładu jazdy PKP. Jednak za kilka lat będziemy mogli powiedzieć, że był on tym ministrem infrastruktury, który naprawdę zaczął w Polsce wielką budowę.


Nadejdzie czas przecinania wstęg.

- O nie, ja tego nie znoszę. Polacy nie chcą oglądać polityków w trakcie takich szopek: z lewej biskup, z prawej burmistrz, dzieci w strojach ludowych, wstęga, nożyczki, a jeszcze, nie daj Bóg, następnego dnia droga i tak jest zamknięta. Wolę dzień wcześniej pojechać w takie miejsce i zobaczyć, czy na pewno robota jest dokończona.

Minister edukacji Katarzyna Hall nie zdenerwowała pana wpisem w internecie, że w przyszłym roku nie wszystkie sześciolatki muszą rozpoczynać naukę w podstawówce? To przyznanie się do porażki.

- To, że się zreflektowała, świadczy o niej dobrze. Na pewno minister Hall nie jest specjalistką od komunikacji społecznej. Uczciwość wymaga jednak, żeby podkreślić jej atuty - podjęła wielkie wyzwanie i bardzo ciężko pracowała przez cztery lata, choć oczywiście nie uniknęła błędów.

Któremu z ministrów wystawia pan najwyższą notę?

- Moje oceny są bardzo podobne do ocen Polaków. W sondażach zaufania CBOS na samym szczycie z reguły są szef MSZ Radosław Sikorski i minister zdrowia Ewa Kopacz.

Sikorski czasem nawet pana przeskakuje.

- Kiedy panie to ostatni raz czytały? (śmiech)

Wyobraża pan sobie koalicję z Januszem Palikotem?

- Chcę te wybory wygrać z jak najlepszym wynikiem, bo rozproszenie głosów przyniesie zły skutek. Potrzebujemy stabilnego rządu, który nie będzie tracił czasu na nieustające kłótnie wewnątrz koalicji.

Palikot w swojej książce zarzuca panu morderstwa polityczne i wybuchowość. Miała się ona objawiać tym, że kopał pan ulubiony kwiat doniczkowy premiera Leszka Millera podarowany mu przez żonę

- To osobliwa anegdota. Niedawno zaprosiłem małżeństwo Millerów - wyszli zachwyceni kondycją kwiatów w moim gabinecie. Żeby było śmieszniej - żaden kwiat w moim gabinecie nie jest kwiatem premierowej Millerowej. Przyjdzie czas, kiedy opowiem dokładnie, jak wyglądała przywołana historia - na emeryturze napiszę pamiętniki.

Wróćmy do koalicji z Palikotem

- Gdyby miało się okazać, że Janusz Palikot chce być ministrem finansów, to ja w to nie wchodzę.
Nie, on mówi o MSWiA, MEN i resorcie pracy.

- Taki rząd nie miałby najmniejszego sensu. Nie pozwolę na to, żeby urządzać w rządzie kabaret albo miejsce nieustannych happeningów. Bo ja znam Palikota nie tylko z telewizji. Natomiast nikt, nawet sam Palikot, nie wie, czym okaże się jego klub parlamentarny. O osobach kandydujących z jego list przecież niewiele wiemy. Sytuacja na świecie jest zbyt poważna, myślę o groźbie drugiej fali kryzysu. Potrzebni będą odpowiedzialni fachowcy, skupienie i praca, a nie widowisko i szaleństwa.

A koalicja z SLD i Napieralskim?

- To, co Napieralski i Palikot proponują w swoich programach, jest oderwane od rzeczywistości. Dziwię się, że ktoś może to brać serio. Obaj mają ogromne apetyty na władzę, jeśli ich nie poskromią, do każdej koalicji będą wprowadzać chaos i rywalizację.


Jest taka część SLD, z którą łatwiej byłoby się wam dogadać, np. ta z Ryszardem Kaliszem na czele?

- Widzę, szczególnie w tej starej SLD-owskiej gwardii ludzi, co do których kompetencji nie mam wątpliwości, choć niekoniecznie podoba mi się ich biografia.

Ma pan na myśli Leszka Millera?

- Leszek Miller to nie jest polityk mi bliski, ale jeśli chodzi o kompetencje i odpowiedzialność, jest dzisiaj postacią wybijającą się w Sojuszu.

I z tym SLD można byłoby robić rząd?

- Dla Polski najlepszy byłby rząd Platformy. Wiem na pewno, że głos oddany na Palikota lub SLD przybliża Kaczyńskiego do władzy. Jesteśmy w sytuacji: albo Tusk, albo Kaczyński. Albo - albo.

Czyli kolejny apel do wyborców: głosujcie na największych?

- Gdybym był zwolennikiem Palikota czy SLD, to poważnie zastanowiłbym się, czy nie głosować na Platformę. Bo akurat to, co najważniejsze dla Palikota i dla Napieralskiego, jest przez nas spokojnie realizowane. Oni głośno krzyczą o zagrożeniu PiS, ale to my skutecznie zabezpieczamy przed PiS. I tylko my jesteśmy w stanie to robić. Powtórzę, rozproszenie głosów wzmocni Jarosława. To my mamy siłę, by przeciwstawić się PiS, a nie Palikot i Napieralski. My, dzięki naszej sile, powoli posuwamy polskie sprawy do przodu i blokujemy najbardziej szalone pomysły.

Dlatego w dniu wyborów, sądzę, wielu wskaże na nas, choć ich partią pierwszego wyboru jest SLD czy Ruch Palikota.

Rewolucji obyczajowej nie będzie

Pewne sprawy traktuje pan instrumentalnie. Kiedy potrzebne wam głosy lewicowych wyborców, to mówi pan, że PO nie będzie klękać przed Kościołem i obiecuje związki partnerskie. Mieliście cztery lata, żeby uchwalić ustawę o związkach.

- Nie zgadzam się z tym zarzutem. Legalizacja związków partnerskich nie jest pierwszorzędnym problemem. Uważam, że radykalne środowiska są po to, żeby alarmować i naciskać na władzę. To dobrze. Ale moją rolą jest moderowanie dyskusji i uspokajanie emocji. Staram się znaleźć kompromis - chronić mniejszości seksualne przed agresją, przed brakiem tolerancji, ale też dbać o to, żeby rewolucja obyczajowa nie wywróciła naszego życia do góry nogami.

Zagraża nam rewolucja obyczajowa?

- Nie. Ale zbyt radykalne zmiany mogą obrócić się przeciwko samym zainteresowanym i wywołać ostry sprzeciw. Myślę, że dość dobrze czuję tempo, w jakim w Polsce mogą spokojnie zachodzić zmiany, także te obyczajowe.

Obiecaliście, że in vitro będzie refundowane przez państwo. Nie dotrzymaliście obietnicy.

- Procedura in vitro jest płatna, ale powszechnie dostępna. Refundacja wymaga znalezienia sporych pieniędzy i wprowadzenia regulacji. Im mniej ograniczeń zawierać będzie regulacja, tym większa kwota będzie potrzebna. Inaczej skończy się tylko na długich kolejkach.
Ależ pan już się opowiedział za refundacją i dla małżeństw, i dla związków nieformalnych. A minister zdrowia Ewa Kopacz to obiecała...

- Dopóki nie skonstruujemy precyzyjnej regulacji, dopóki NFZ i państwo nie będą gotowe do sfinansowania tej procedury dla jak największej liczby par, jako lider Platformy gwarantuję, że procedura in vitro nie będzie zakazana i penalizowana. A przypominam, że rozmawiamy w dniu, w którym wszyscy się zastanawiają, czy wyborów nie wygrają przeciwnicy in vitro, którzy chcą za to wsadzać do więzienia.

Może ten brak decyzji w sprawie in vitro wynika z obaw przed reakcją Kościoła?

- Moje rządy pokazują, że nie ulegam rozmaitym naciskom i nie obawiam się niechęci Kościoła. Tak jak nie obawiam się presji różnych innych środowisk, choćby wielkiego biznesu. Przerwałem związki biznesu z rządem, tak charakterystyczne dla rządów SLD.


Boi się pan biznesu jak Jarosław Kaczyński?

- Nie ma to żadnego związku ze strachem. Ja i mój rząd jesteśmy od tego, by stwarzać jak najlepsze warunki do rozwoju biznesu, a nie wspierać konkretne osoby.

A promowanie polskiego kapitału?

- Niejednokrotnie zapraszam polskich menedżerów do samolotu, gdy wyjeżdżam za granicę.

Jana Kulczyka pan nie zabrał.

- Nie.

Dlaczego?

....

Może ta rezerwa wobec wielkiego biznesu to efekt tego, że już nie jest pan liberałem, ale raczej socjalliberałem, niektórzy mówią nawet, że etatystą. W pańskich wypowiedziach jest coraz więcej kwestii socjalnych. Jaki ma pan światopogląd, panie premierze?

- Wspominam młodzieńcze, autentyczne poruszenie, kiedy pod koniec lat 70. przeczytałem słynny esej Leszka Kołakowskiego, jak być liberalno-konserwatywnym socjalistą. To była dla mnie kwintesencja przyzwoitości ideowej i politycznej. Chociaż ten tekst tak naprawdę mówi nam: "Przekroczcie własną ideologię, nie budujcie granic pomiędzy ideologiami, tylko starajcie się zabrać z nich to, co najlepsze". Jednak w czasach komunizmu, kiedy ja byłem młody, ta zasada brzmiała inaczej: "Za młodu należało się fascynować liberalizmem jako gwarancją wolności".

Potem człowiek się zmienia. Gdy dojrzewała moja córka, stałem się kimś, kto liberalizm połączył z ideami konserwatywnymi, stałem się więc konserwatywnym liberałem. A jak się jest u władzy i ma odrobinę serca, przyzwoitości, to trzeba być także wrażliwym społecznie. Przyznam to bardzo głośno: 20 lat temu byłem młodym bojowym liberałem i nie przekonywał mnie Tadeusz Mazowiecki, gdy swoim niskim tembrem głosu wypowiadał powoli zdanie: "Donaldzie, pamiętaj, rynek rynkiem, ale musisz pamiętać o skutkach społecznych". Mówiłem sobie w duchu: "Boże, tak jak ten nasz premier powoli mówi o tej wrażliwości, tak powoli się będzie Polska zmieniała". A dziś uważam, że Tadeusz był z nas wtedy najmądrzejszy. Bo jesteśmy jako społeczeństwo głęboko naznaczeni najpierw doświadczeniem wojny i komunizmu, a potem wielkiej zmiany systemowej po 1989 roku. W biegu uczyliśmy się nowych ról społecznych i reguł demokracji. Niespotykanym wyzwaniem było stworzenie wolnej gospodarki. Przeszliśmy trudną szkołę. Potrzebujemy czasu na złapanie oddechu, musimy się wzmocnić.

Umiarkowanie, droga środka i zdrowy rozsądek są dziś jeszcze bardziej potrzebne niż kiedykolwiek wcześniej. To może nie jest jakaś szczególnie romantyczna i porywająca wizja i ideologia, ale to jedyny bezpieczny sposób sprawowania władzy. Bezpieczny dla ludzi, nie dla władzy. Odpowiada na ich potrzeby.

Słyszę: jak żyć? Myślę, jak pomóc

Ludzie na drodze tuskobusu pytają: jak żyć, panie premierze?

- To pytanie codziennie każdy z nas sobie stawia bądź stawiać powinien i szukać dobrej odpowiedzi. To nie jest zresztą pytanie tylko tej kampanii. Pomijam oczywiście słynny przypadek, gdy pytanie to zadał obywatel, któremu - jak się okazało - żyje się lepiej niż większości Polaków i który teraz dołączył do PiS.

Na spotkania przychodzą ludzie nieszczęśliwi, z problemami, liczą na pana pomoc. Czy to nie jest frustrujące dla polityka, który przez cztery lata był premierem? I czy ten obraz Polski nieszczęśliwej nie zaszkodzi panu w kampanii?

- Rzeczywiście, spotykam na trasie ludzi bardzo nieszczęśliwych. Zdarza się, że w małej miejscowości, gdzie ciężko o pracę, pozostają oni z małymi pieniędzmi z opieki społecznej czy ze świadczenia pielęgnacyjnego. Często muszą się opiekować niepełnosprawnym dzieckiem. Nie dziwię się, że chcą opowiedzieć o tym premierowi. Potrzebują szacunku i choćby najskromniejszej pomocy. To na tym polega solidarność. Nigdy nie powiem im, jak mają żyć. Zastanawiam się, jak mogę im pomóc.
Z drugiej strony, jeśli ktoś jest względnie usatysfakcjonowany, to w tym czasie jest po prostu w pracy i na takie spotkanie nie przychodzi. I Polacy też to wiedzą. Poza tym najczęściej, czego nie widać w mediach, podczas tych spotkań słyszę: "Panie premierze, niech pan się trzyma, jesteśmy z panem!".

Ale czy znów nie jest to zagranie na użytek kampanii, gdy obiecuje pan podwyżkę zasiłku pielęgnacyjnego i mówi o odmrożeniu progów uprawniających do korzystania z pomocy społecznej?

- Odmrożenie progów jest obowiązkiem każdej władzy, która nastąpi po 9 października, bo długie lata były one na tym samym poziomie i za chwilę pomoc społeczna stanie się fikcją.

Pański minister finansów to blokował.

- I miał swoje racje. Gdy zobaczyliśmy, że nadciągający kryzys to nie są żarty, stanęliśmy przed koniecznością wyboru. Bo prawdziwa polityka to jest wybór. Nie chcieliśmy radykalnie ciąć wydatków na cele socjalne, ale nie mogliśmy ich podnosić, podobnie jak pensji w budżetówce.


Dlaczego państwo tak niesprawiedliwe rozkłada ciężary na obywateli? Wydaje za dużo na emerytury mundurowe, a nie ma na podniesienie progów dochodowych uprawniających do pomocy społecznej?

- Pierwszą moją spontaniczną wizytą na trasie naszego autobusu był komisariat w Sierpcu. I tam pracują panie, które mają 900 zł na rękę! A zwykły policjant, który pracuje osiem lat, ma 1500 zł. To niskie zarobki.

A państwo nie ma na podwyżki dla nich, bo wydaje 4 tys. zł miesięcznie na emeryturę niespełna 40-letniego agenta Tomka, dziś kandydata PiS do Sejmu.

- Przez lata budowano system, w którym do pracy w policji miała zachęcać wcześniejsza emerytura. Jeśli chcielibyśmy, żeby policjanci, nie mając tej zachęty, pracowali dłużej niż do tej pory, musieliby dostać podwyżki, ale nie takie, na jakie nas stać i jakie planujemy, ale co najmniej dwukrotne od zaraz.

Oszczędności z tytułu ograniczenia wcześniejszych emerytur pojawiłyby się dopiero za jakieś 20 lat, bo reforma objęłaby tylko nowo zatrudnionych. A podwyżki trzeba by było wypłacić już dzisiaj. Mamy taką sytuację finansów publicznych, że Polski na to nie stać.

Polski nie stać na to, by bogaty rolnik nie płacił składki na zdrowie i podatku dochodowego. Do tego składki emerytalne płaci śmiesznie niskie.

- Jestem otwarty na rozmowę o reformie KRUS, ale trzeba sobie uświadomić, że mówią panie o podniesieniu podatków lub innych danin dla określonych grup społecznych.

Dlaczego bogaty rolnik ma nie ponosić tych danin, skoro inni obywatele, i to mniej zamożni, je płacą?

- KRUS jest systemem opieki społecznej głównie dla biednych rolników. Podnieśliśmy już składki do KRUS dla właścicieli dużych areałów. Rozumiem niecierpliwość, ale rozmawiamy o podstawie bytu konkretnych, często bardzo ubogich ludzi. To nie może być rewolucja, tylko dobrze zaplanowana ewolucja.

Nie popełnimy błędów Grecji

Prezydent Bronisław Komorowski mówi, że po wyborach będzie poganiał rząd do reform. Co pan na to?

- Mamy z prezydentem wspólny pogląd na polskie sprawy. Podobnie jak ja bardzo dobrze rozumie, jakie wyzwania stoją przed nami.

Były wicepremier i prezes NBP Leszek Balcerowicz sugeruje, że przed wyborami PO nie mówi o reformach, ale po wyborach coś jednak zaczniecie robić.

- Jestem odpowiedzialny za to, żeby Polska nie wpadła w ręce Kaczyńskiego. Chciałbym, żeby wreszcie ktoś ze strony autorytetów ekonomicznych to dostrzegł.
I nie domagał się reform?

- Rozumiem rządzenie jako odpowiedzialność za państwo i jego wszystkich obywateli. I kiedy trzeba zaciskać pasa, moim głównym zadaniem jest to, żeby ci, którzy są w najtrudniejszej sytuacji, nie ucierpieli. Rządzenie to nie dyskusja akademicka, tylko decyzje i ich konsekwencje. Musimy pamiętać, że każde szeroko rozumiane poczynania oszczędnościowe zawsze pozostawiają ofiary. Przez kryzys trzeba przejść względnie suchą stopą.

Żaden autorytet nie zachęca pana do spychania ludzi w nędzę. Chodzi o co innego - np. według OECD nauczyciele w Ameryce pracują tysiąc godzin w ciągu roku, a w Polsce niecałe 500. I po siedmiu latach mają prawo do rocznego, płatnego urlopu. To rujnuje finanse samorządów, które 90 proc. subwencji oświatowej przeznaczają na pensje, więc podnoszą opłaty za żłobki i przedszkola.

- Znam te statystyki OECD i mówię zdecydowanie: tak nie jest. Polski nauczyciel w porównaniu z nauczycielem amerykańskim, francuskim czy niemieckim pracuje nie mniej za wielokrotnie mniejsze pieniądze. W Polsce prestiż tego zawodu, jego jakość upadała z roku na rok właśnie dlatego, że wynagrodzenia nauczycieli były więcej niż nędzne.


To dobrze, że za pańskich rządów nauczyciele dostali podwyżki, ale należało je bardziej powiązać z jakością ich pracy. Dlaczego nie negocjujecie ze związkami zmian w Karcie nauczyciela, która to blokuje?

- Dla nauczycieli byłoby dużo lepiej, gdyby zarabiali jeszcze więcej. A skoro już powołujemy się na raporty, to o jakości pracy polskich nauczycieli najlepiej świadczą wyniki badania PISA, z których wynika, że Polska jest jedynym krajem biorącym udział w tym programie, który odnotował wzrost wyników nauczania ze znacząco niższych niż średnia OECD do znacząco wyższych od średniego poziomu w krajach OECD.

Ekonomiści przestrzegają, że dzisiaj jesteśmy zieloną wyspą, bo korzystamy ze środków unijnych, ale to źródełko kiedyś wyschnie i jak Grecja czy Portugalia wpadniemy w tarapaty. Premier Portugalii mówił niedawno w "Gazecie": Popełniliśmy błąd, rezygnując z reform, które zracjonalizowałyby wydatki budżetu.

- Środki unijne są wielką szansą na rozwój kraju. Przed nami kolejna perspektywa budżetowa i możliwość pozyskania ponad 300 miliardów złotych. Jestem przekonany, że tak je zainwestujemy, że zbudujemy podstawy mocnej gospodarki. Na pewno nie zrobimy błędów, które popełniono zwłaszcza w Grecji. Dlatego tak ważne jest zwycięstwo wyborcze Platformy, gdyż tylko nasz rząd daje rękojmię pozyskania w pełni tych środków unijnych.

Jak pan zareagował, słysząc anegdotkę ministra Rostowskiego o nadchodzącej wojnie i bankowcu, który już chce wysyłać dzieci do USA?

- Chcieliśmy w ramach naszej prezydencji w UE uświadomić Parlamentowi Europejskiemu, że kwestia tzw. sześciopaku, czyli regulacji dla Unii, to jeden z wielu kroków, który może przywrócić stabilność na rynkach finansowych. Uważam, że słowa Rostowskiego zostały dobrze przyjęte i zmobilizowały Parlament Europejski, a krytycznie przyjęto je tylko u nas. Rostowski dobrze zna Zachód, więc użył właściwych narzędzi.

Jakie są przewidywania rządu w sprawie kryzysu? Najgorsze mamy za sobą czy też możemy się jeszcze spodziewać kłopotów?

- Nikt tego nie wie. Strefa euro musi poradzić sobie ze swoimi problemami. Jeśli nie, to czeka nas kryzys dużo poważniejszy niż ten po upadku Leman Brothers. Uważam, że Polska jest na to przygotowana lepiej niż nasi sąsiedzi.



Więcej... http://wyborcza.pl/1,75478,10402861,Zeby_Polska_nie_wpadla_w_rece_PiS__SLD_i_Palikota.html?as=6&startsz=x#ixzz1Zn2z2nS2



Przemek

--

"- Gdybym miał prostować kłamstwa, nieścisłości, nadużycia w wypowiadane przez oponentów politycznych,
w tym przez prezesa Kaczyńskiego, to od rana do wieczora musiałbym robić wyłącznie to - powiedział Tusk."

Żeby Polska nie wpadła w ręce PiS, SLD i Palikota.

Nowy film z video.banzaj.pl więcej »
Redmi 9A - recenzja budżetowego smartfona