Data: 2012-11-08 06:50:58 | |
Autor: muto2100 | |
a jednak byl trotyl na pokladzie TU-154M w Smolensku | |
Data: 2012-11-08 16:09:44 | |
Autor: WW | |
a jednak byl trotyl na pokladzie TU-154M w Smolensku | |
W dniu 2012-11-08 15:50, muto2100 pisze:
http://www.fakt.pl/Smolensk-MO-2M-wykrywa-tylko-trotyl-Ten-sprzet-zabrano-do-Smolenska-,artykuly,186925,1.html NaprawdÄ, w dzisiejszych czasach, uĹźyĹ byĹ trotylu? Pozdrawiam WW âTylko pod tym krzyĹźem, tylko pod tym znakiem Polska bÄdzie wiochÄ a Polak burakiemâ. |
|
Data: 2012-11-09 08:34:11 | |
Autor: T. | |
a jednak byl trotyl na pokladzie TU-154M w Smolensku | |
W dniu 2012-11-08 16:09, WW pisze:
W dniu 2012-11-08 15:50, muto2100 pisze: Ja nie. Ale w Riazaniu pod budynki mieszkalne podĹoĹźono wĹaĹnie trotyl. T. |
|
Data: 2012-11-08 19:20:53 | |
Autor: u2 | |
a jednak byl trotyl na pokladzie TU-154M w Smolensku | |
W dniu 2012-11-08 15:50, muto2100 pisze:
http://www.fakt.pl/Smolensk-MO-2M-wykrywa-tylko-trotyl-Ten-sprzet-zabrano-do-Smolenska-,artykuly,186925,1.html Zadzwoniliśmy do dystrybutora sprzętu służącego do detekcji śladów materiałów wybuchowych, który wyposażał polską policję w swój sprzęt. Prezes firmy Korporacja Wschód Sp. z o.o. poinformował fakt.pl, że przenośny detektor MO-2M (ten model miał zostać zabrany przez ABW do Smoleńska) nie jest urządzeniem, które wykrywa wszystkie materiały wysokoenergetyczne. MO-2M wykrywa jedynie te, które pochodzą z detonacji substancji określanych jednoznacznie... wybuchowymi! - Specjalnie zawęziliśmy spektrum substancji poddanych detekcji, by nasze urządzenie pokazywało tylko pary materiałów wybuchowych - tłumaczy fakt.pl prezes firmy Korporacja Wschód Sp. z o.o. - Wycięliśmy więc np. azotan amonu, którego można użyć do wybuchu, ale potrzebna byłaby tu duża ilość substancji. Na stronie spółki Korporacja Wschód czytamy, że MO-2M "stosowany jest przy kontroli bagażu, bagażu ręcznego, ubrań itp. w portach lotniczych, w pociągach, biurach, obiektach użyteczności publicznej, obiektach administracji państwowej, lokalnej itd. na obecność materiałów wybuchowych prowadzonej metodą analizy powietrza zasysanego z powierzchni obiektu, co do którego istnieje podejrzenie o obecność materiałów wybuchowych". Czy detektor MO-2M wykazał obecność takich materiałów w Smoleńsku? Prokuratura wojskowa informowała na swej konferencji prasowej, że "biegli nie stwierdzili obecności na badanych elementach jakichkolwiek materiałów wybuchowych". Pułkownik Ireneusz Szeląg poinformował, że wszystkie szczątki wraku zbadano tzw. spektrometrami ruchliwości jonów pod kątem obecności związków chemicznych mogących stanowić materiały wysokoenergetyczne. Wyniki tych badań mamy poznać dopiero za pół roku. Powstaje więc pytanie o to, jakie jeszcze urządzenia zabrano do Smoleńska, które mogły stwierdzić istnienie materiałów wysokoenergetycznych, w tym wybuchowych? Udało nam się ustalić, że pozostałe urządzenia są dedykowane do badań innych niż te, które mają poszukiwać ślady ewentualnego wybuchu. Detektory firmy Raytech (seria FD i FT) to bowiem analizatory chemiczne poszukujące nietypowych substancji, ale nie trotylu i nitrogliceryny (jak sugerowała "Rzeczpospolita"). |
|
Data: 2012-11-09 13:19:40 | |
Autor: stevep | |
a jednak byl trotyl na pokladzie TU-154M w Smolensku | |
Dnia 08-11-2012 o 19:20:53 u2 <u_2@o2.pl> napisał(a):
W dniu 2012-11-08 15:50, muto2100 pisze: # Chodzi o to, że wykrycie środków wybuchowych zwykłym detektorem chemicznym jest trudne. Terrorysta znający zasady działania bezpieczeństwa lotniskowego niestety bez trudu wniesie ładunek wybuchowy na pokład, jak choćby Richard Reid, niesławny "shoe bomber". To przez niego do dzisiaj musimy kontrolę na lotnisku przechodzić w skarpetkach. Reidowi udało się przemycić w 2001 roku bombę ukrytą w podeszwie buta w samolocie lecącym z Paryża do Miami. Powstrzymali go współpasażerowie, którzy zawdzięczają życie, po pierwsze, własnej czujności i odwadze stewardesy Hermis Moutardier, po drugie zaś temu, że Reid wzbudził wcześniej podejrzenia na lotnisku - ale nie dotyczyły one bomby w bucie. Reid zastanowił ochronę na lotnisku tym, że w transatlantycki lot nie zabrał żadnego bagażu i dziwnie odpowiadał na pytania. Ponieważ nic na niego konkretnego nie znaleźli - detektory nic nie wykryły! - wydali mu bilet na następny dzień, ale bomba uległa zawilgoceniu, przez co Reidowi nie udało jej się zdetonować od pierwszej zapałki. Dzięki czemu dzielna stewardesa zdołała go obezwładnić, nim udałaby się kolejna próba. Skoro detektory lotniskowe pozwalają wnieść bombę na pokład nawet pasażerowi, który skądinąd wydaje się podejrzany i ochrona już zaczyna go sprawdzać na wszystkie możliwe sposoby, to do czego w ogóle służą? Odpowiedź jest paradoksalna: lotniskowe detektory służą przede wszystkim wykrywaniu substancji, której jedynym przeznaczeniem jest bycie wykrywaną przez detektory. To właśnie wspomniany marker. Dodawanie go do materiałów wybuchowych narzuca producentom konwencja montrealska zawarta w 1991 roku pod auspicjami ONZ i Międzynarodowej Organizacji Lotnictwa Cywilnego ICAO. Dopiero ta konwencja zmusiła czeską firmę Akciová Spoleenost "Explosia" do umieszczania markera w ich wielkim przeboju eksportowym, semteksie - użytym m.in. do wysadzenia w powietrze samolotu PanAm nad szkockim miastem Lockerbie. Ta tragedia zresztą walnie przyczyniła się do przyjęcia konwencji. Markery narzucone przez konwencję to: nitroglikol (EGDN), dimetylodinitrobutan (DMNB) i nitrotoluen (MNT). Nie zdziwiłbym się, gdyby właśnie te markery ktoś pomylił z trotylem i nitrogliceryną, bo nitroglikol i nitrogliceryna - to nawet brzmi podobnie, choć jednak to różne substancje. Te markery dobrano tak, żeby były związkami lotnymi i łatwymi do wykrycia. Ulatniają się z materiałów wyprodukowanych przemysłowo po 1991 roku. Naturalnie, jeśli założymy, że tupolewa wysadzono w powietrze w wyniku jakiegoś terrorystycznego spisku, musimy też założyć, iż zamachowcy potrafili sobie wykonać materiał wybuchowy pokątnie. Richard Reid pokazał, że to jest najłatwiejsza część zamachu, trudniejsze jest przemycenie ładunku na pokład i zdetonowanie go w odpowiednim momencie. Niezależnie więc od tego, czy faktycznie chodzi o nitroglicerynę, nitroglikol, czy jeszcze coś innego, trzeba od razu stwierdzić, że chemia nigdy nie dostarczy ostatecznego dowodu na brak wybuchu. Nie dziwię się, że prokuratura swoje dementi sformułowała oględnie - chemia może oczywiście odkryć dowody na wybuch, ale nigdy na brak wybuchu. To zadanie dla ekspertów od innych dziedzin. Skąd zaś taki marker mógł się wziąć na pokładzie tupolewa? Każdy żołnierz mający styczność z materiałami wybuchowymi (na przykład służący w Afganistanie saperzy z 5. pułku w Podjuchach) będzie mieć wykrywalne ślady markerów we włosach, na ubraniu, nawet na skórze. Tak je po prostu dobrano, żeby osobę mającą regularną styczność z materiałami wybuchowymi można było wywąchać na odległość. To nie jest metafora. Nos psa to do dzisiaj jeden z najlepszych znanych ludzkości detektorów śladów chemicznych i psy są tresowane w wywąchiwaniu m.in. tych markerów. Psi nos wykrywa nawet ślady o koncentracji rzędu 1 ppb. To jest parametr porównywalny z tym, co osiągają twory naszej techniki takie jak przenośne spektrometry ruchliwości jonów. # Ze strony: http://wyborcza.pl/2029020,75476,12806470.html -- stevep Używam klienta poczty Opera Mail: http://www.opera.com/mail/ |
|