Grupy dyskusyjne   »   pl.soc.polityka   »   jak PO okradlo emerytow z miliardow zlotych

jak PO okradlo emerytow z miliardow zlotych

Data: 2011-09-17 01:28:48
Autor: muto2100
jak PO okradlo emerytow z miliardow zlotych
Data: 2011-09-17 16:06:29
Autor: u2
jak PO okradlo emerytow z miliardow zlotych
W dniu 2011-09-17 10:28, muto2100 pisze:
http://biznes.interia.pl/emerytury/news/pozbawienie-milionow-polakow-miliardow-zlotych-juz,1695846




Wariant węgierski już się spełnił
Sobota, 17 września (06:00)

Od początku wmawiano obywatelom, iż zbierają swoje prywatne pieniądze na
własnych, indywidualnych kontach w OFE. Ba, lata cale utrzymywano ich w
przekonaniu, podkreślając to każdorazowo w programach, audycjach,
artykułach i informacjach opisujących nasz system emerytalny. Co ważne,
był to zgodny głos tak twórców reformy, polityków, ekonomistów, jak i
publicystów.

W majowym numerze "miesięcznika KAPITAŁOWEGO" zamieszczony został
obszerny raport dotyczący krajobrazu po bitwie o OFE. Niestety
niekompletny. Zabrakło w nim kluczowej informacji, że cały czas
dyskutowano o środkach publicznych, a nie prywatnych.

Dla wielu może to być zaskakujące, lecz tak właśnie wynika z
ostatecznego wyroku Sądu Najwyższego jaki zapadł w czerwcu 2008 roku.
Wówczas w sprawie wytoczonej przez obywatela, który nie chciał
uczestniczyć w tym systemie i wolał samodzielnie dysponować swoimi
środkami stwierdzono, że "składki na ubezpieczenie emerytalne
odprowadzone do funduszu nie są prywatną własnością członka OFE".
Ponadto, zdaniem SN, składka ta "posiada publicznoprawny ubezpieczeniowy
charakter, który zachowuje po przekazaniu jej części do funduszu". Przed
trzema laty, jeszcze na fali powszechnego zachwytu na zreformowanym
modelem, sprawą nikt się nie przejął. Lecz że o tym nie pamiętano w
ostatnich miesiącach jest już co najmniej dziwne. Niemniej pozostaje faktem.


Z niewiadomych powodów w trakcie wielomiesięcznej debaty wyrok ten był
skrzętnie pomijany. Tak przez stronę rządową (z jednym wyjątkiem, o czym
za chwilę), media oraz atakującą pomysł zmian opozycję, ekonomistów i
środowisko towarzystw emerytalnych. Tymczasem sprawa nie jest błaha i
bynajmniej nie oznacza tylko niewinnej zmiany definicji. W
rzeczywistości jest wywróceniem całej reformy do góry nogami i sprawia,
że już dawno straciła ona sens. I nie chodzi tu bynajmniej o najnowsze,
kilkupunktowe przesunięcie wpływów pomiędzy FUS a OFE na korzyść tego
pierwszego, co często przedstawiano jako katastrofę. Ale o to, iż
zreformowany system emerytalny od trzech lat już właściwie nie istnieje.

Stało się tak, mimo iż - jak zapewne wszyscy doskonale pamiętają - od
samego początku wmawiano obywatelom, iż zbierają swoje prywatne
pieniądze na własnych, indywidualnych kontach w OFE. Ba, lata całe
utrzymywano ich w tym przekonaniu podkreślając to każdorazowo w
programach, audycjach, artykułach i informatorach opisujących nasz
system emerytalny. Co ważne, był to zgodny głos tak twórców reformy,
polityków, ekonomistów, jak i publicystów. Element posiadania prywatnych
oszczędności był rdzeniem reformy, z którego wynikało chociażby prawo
dziedziczenia.

Jednak do czasu. W wydaniu wyroku Sądowi nie przeszkadzał fakt, że
publiczny charakter nie wynika z żadnych ustaw, czy dokumentów, a wręcz
stoi z nimi w sprzeczności. Środków tych nie wymieniono w zamkniętym
katalogu finansów publicznych. Tak samo w rachunkach narodowych
prowadzonych przez GUS, jak i w ustawie budżetowej zawsze traktowane
były jako oszczędności prywatne. Podobnie w prawie unijnym i metodologii
statystycznej ESA'95. Także wnioskowanie na podstawie innych przepisów,
choćby prawa bankowego, czy kodeksu cywilnego musiało prowadzić do
wniosku, iż mamy do czynienia ze środkami prywatnymi. Mimo to Sąd
Najwyższy stwierdził inaczej.

Tymczasem wymienione dokumenty nadal stanowią tak jak i przed wyrokiem
co dodatkowo gmatwa sytuację. Wyrok jest tu górą, bowiem - zgodnie z
obowiązującym w Polsce systemem - Sąd Najwyższy po prostu tak
zinterpretował dostępne przepisy. W konsekwencji nie może być więc mowy
o zagarnięciu oszczędności przez rząd. Jest już na to za późno.

Te około 200 mld zł zarządzanych przez towarzystwa emerytalne, tak jak
podatki, należą do państwa, a nie przyszłych emerytów. A to wyklucza
chociażby dziedziczenie. Bo przecież zapłaconych przez siebie danin
publicznych nie można zapisać w spadku.

Niestety o faktach tych zapomniano i przy tworzeniu Raportu. W rozmowie
pod znamiennym tytułem "Grozi nam wariant węgierski" nie wspomina o tym
ani Ewa Lewicka, prezes Izby Gospodarczej Towarzystw Emerytalnych ani
inni znawcy tematu. Tymczasem, nawet jeśli na przestrzeni lat ktoś z
nich o wyroku zapomniał, to w trakcie debaty profesorów Jacka
Rostowskiego i Leszka Balcerowicza (zakładam, że oglądał ją każdy) o
niej przypomniano. I to już na samym wstępie.

Pierwsze pytanie dotyczyło właśnie tego, kto jest właścicielem pieniędzy
gromadzonych w OFE. Profesor Balcerowicz udzielił filozoficznej
odpowiedzi o zasadach organizacji państwa. Lecz minister finansów
powołał się wprost na wykładnię Sądu Najwyższego. Co prawda przyznać
należy, że użyte przez niego sformułowania były bardzo enigmatyczne,
jednak nie powinny być takie dla ekspertów. I ponownie, z niewiadomych
przyczyn, wypowiedź ta została całkowicie zignorowana. A przecież to
właśnie wówczas Jacek Rostowski stwierdził na oczach milionów
telewidzów, iż pieniądze, które Polacy uważają za swoje wcale do nich
nie należą. Tymczasem przez kolejne dni media pasjonowały się tym - o
zgrozo! - czy rozmówcy mieli sobie mówić na "ty", czy na "Pan".

Rządowi pewnie było to na rękę. Media odwróciły bowiem uwagę od
kluczowego zagadnienia. Bo skoro są to pieniądze Państwa (tego przez
wielkie "P", czyli instytucji), a nie obywateli, to władza ma swobodę w
dysponowaniu nimi i basta. Po co dalej wyjaśniać. Należy się tylko
domyślać, że stąd też tak swobodnie powoływano się na nieujawnione
ekspertyzy dowodzące, że najnowsze zmiany są zgodne z prawem.
Zabrać coś...czego się nie posiada!

Jeśli tak, to należałoby zadać pytanie, dlaczego rząd nie ujawnił tego
argumentu wcześniej. Być może chciał zatrzymać asa atutowego w ręku. A
może wolał nie rozjuszać obywateli i tak już mocno poirytowanych faktem
"zabierania ich pieniędzy". Dość gładko wprowadzono w życie, z pozoru
kontrowersyjne zmiany mając pewność, że jest się w prawie.

Spryt legislatorów i łatwość z jaką przyszło im tego dokonać, to tylko
namiastka problemów, z jakimi w przyszłości trzeba będzie się zmierzyć.
Jako, że nie można zabrać komuś tego, czego on nie posiada, to -
posiłkując się wyrokiem Sądu Najwyższego - któregoś dnia politykom może
przyjść do głowy sięgnięcie garściami po miliardy z OFE. I z góry będą
wiedzieć, że wszelkie protesty na nic się zdadzą.

Rzecz jasna żaden minister finansów nie weźmie tych pieniędzy tak po
prostu. Sposób na pewno się znajdzie - kolejna reforma, czy reforma
reformy. Kto tego dokona zdaje sobie sprawę, że korzystając z kluczowego
orzeczenia (ze względu na brak miejsca tajemniczo dodam tylko, że
istnieje jeszcze jeden istotny wyrok w tej kwestii) może system
emerytalny przemodelować według uznania. Będzie w tym bezkarny, mimo
wcześniejszych obietnic i tak zwanej umowy społecznej, której przecież i
tak nikt nie spisał i na oczy nie widział. Dowodem, że nie jest to wizja
nierealna jest to, co się dzieje z Funduszem Rezerwy Demograficznej.

Zgodnie z ustawą, właśnie tą tworzącą zreformowany model, gromadzone
środki mają służyć jako długoterminowy rezerwuar finansowy w okresie
wstępowania w wiek emerytalny pokolenia wyżu demograficznego. Praktyka
jest jednak taka, że regularnie przelewa się z niego miliardy złotych,
by podreperować bieżący budżet. Fakt, iż podobne "podskubywanie" nie
dotyczy jeszcze pieniędzy z OFE tłumaczyć może tylko to, że kondycja
finansowa państwa, choć trudna, wciąż nie jest dramatyczna. Gdyby była,
to kto wie...

FUS to nie ZUS

Mało kto się orientuje, ale ta kapitałowa odnoga Funduszu Ubezpieczeń
Społecznych, mylonego zazwyczaj z ZUS-em, zarządza miliardami złotych
publicznych pieniędzy, od lat osiągając lepsze wyniki niż OFE. I robi to
kilkadziesiąt razy taniej! To nie żart. Wystarczy porównać koszty
funkcjonowania towarzystw emerytalnych z wynagrodzeniem dla kilku osób
zarządzających FRD plus niewielkie wydatki na obsługę techniczną. Są
wielokrotnie tańsi nawet po przeliczeniu kosztów na jeden miliard
zarządzanych pieniędzy. Powód jest prosty - nie mają żadnej biurokracji,
nie zatrudniają akwizytorów, ani nie reklamują się marnując przy okazji
mnóstwo pieniędzy przyszłych emerytów.
Wyrok

Warto zwrócić uwagę na reakcję ekspertów na kluczowy wyrok SN, a
właściwie na jej brak. O ile bowiem społeczeństwo na co dzień zajęte
swoimi sprawami można łatwo "zagadać", to ludzie z branży powinni stać
czujnie na straży poziomu dyskusji. Niestety to płonne nadzieje. Wszyscy
skoncentrowali się na poszukiwaniu rozwiązania równania z samymi
niewiadomymi. Czyli odpowiedzi na pytanie zadawane we wszystkich
mediach: "to jakie będą nasze emerytury?".

Zmiennych i założeń do wyliczeń jest tak wiele, że nikt nie jest w
stanie udzielić rozsądnej odpowiedzi.

Jakieś na pewno będą. Ale czy wypłacane w postaci jałmużny od państwa,
czy jako efekt odcinania kuponów od odłożonych i pomnożonych własnych
pieniędzy. W przypadku tej drugiej ewentualności i nawet niewielkich
wypłat, bylibyśmy spokojniejsi. Ale z rzeczonym wyrokiem Sądu
Najwyższego oraz świadomością, że nie z takich obietnic Państwo się nie
wywiązywało...

W konkluzji nawiążę do tytułowej tezy odnośnie obawy o spełnienie się w
Polsce wariantu węgierskiego. Odpowiem przewrotnie - nie, to nam
zdecydowanie nie grozi.

Tylko dlatego, że pozbawienie milionów Polaków miliardów złotych ich do
niedawna własnych oszczędności już nastąpiło. Jesteśmy tu wręcz
prekursorami. I to bardziej wyrafinowanymi od Madziarów. Tamtejszy rząd
przynajmniej działał z podniesioną przyłbicą. U nas wszyscy udają, że
nic się nie dzieje.

Adam Mielczarek

Data: 2011-09-17 18:11:09
Autor: matusm
jak PO okradlo emerytow z miliardow zlotych

Użytkownik "u2" <u_2@o2.pl> napisał w wiadomości news:4e74a965$0$2494$65785112news.neostrada.pl...
W dniu 2011-09-17 10:28, muto2100 pisze:
http://biznes.interia.pl/emerytury/news/pozbawienie-milionow-polakow-miliardow-zlotych-juz,1695846




Wariant węgierski już się spełnił
Sobota, 17 września (06:00)

Od początku wmawiano obywatelom, iż zbierają swoje prywatne pieniądze na
własnych, indywidualnych kontach w OFE. Ba, lata cale utrzymywano ich w
przekonaniu, podkreślając to każdorazowo w programach, audycjach,
artykułach i informacjach opisujących nasz system emerytalny. Co ważne,
był to zgodny głos tak twórców reformy, polityków, ekonomistów, jak i
publicystów.

W majowym numerze "miesięcznika KAPITAŁOWEGO" zamieszczony został
obszerny raport dotyczący krajobrazu po bitwie o OFE. Niestety
niekompletny. Zabrakło w nim kluczowej informacji, że cały czas
dyskutowano o środkach publicznych, a nie prywatnych.

Dla wielu może to być zaskakujące, lecz tak właśnie wynika z
ostatecznego wyroku Sądu Najwyższego jaki zapadł w czerwcu 2008 roku.
Wówczas w sprawie wytoczonej przez obywatela, który nie chciał
uczestniczyć w tym systemie i wolał samodzielnie dysponować swoimi
środkami stwierdzono, że "składki na ubezpieczenie emerytalne
odprowadzone do funduszu nie są prywatną własnością członka OFE".
Ponadto, zdaniem SN, składka ta "posiada publicznoprawny ubezpieczeniowy
charakter, który zachowuje po przekazaniu jej części do funduszu". Przed
trzema laty, jeszcze na fali powszechnego zachwytu na zreformowanym
modelem, sprawą nikt się nie przejął. Lecz że o tym nie pamiętano w
ostatnich miesiącach jest już co najmniej dziwne. Niemniej pozostaje faktem.


Z niewiadomych powodów w trakcie wielomiesięcznej debaty wyrok ten był
skrzętnie pomijany. Tak przez stronę rządową (z jednym wyjątkiem, o czym
za chwilę), media oraz atakującą pomysł zmian opozycję, ekonomistów i
środowisko towarzystw emerytalnych. Tymczasem sprawa nie jest błaha i
bynajmniej nie oznacza tylko niewinnej zmiany definicji. W
rzeczywistości jest wywróceniem całej reformy do góry nogami i sprawia,
że już dawno straciła ona sens. I nie chodzi tu bynajmniej o najnowsze,
kilkupunktowe przesunięcie wpływów pomiędzy FUS a OFE na korzyść tego
pierwszego, co często przedstawiano jako katastrofę. Ale o to, iż
zreformowany system emerytalny od trzech lat już właściwie nie istnieje.

Stało się tak, mimo iż - jak zapewne wszyscy doskonale pamiętają - od
samego początku wmawiano obywatelom, iż zbierają swoje prywatne
pieniądze na własnych, indywidualnych kontach w OFE. Ba, lata całe
utrzymywano ich w tym przekonaniu podkreślając to każdorazowo w
programach, audycjach, artykułach i informatorach opisujących nasz
system emerytalny. Co ważne, był to zgodny głos tak twórców reformy,
polityków, ekonomistów, jak i publicystów. Element posiadania prywatnych
oszczędności był rdzeniem reformy, z którego wynikało chociażby prawo
dziedziczenia.

Jednak do czasu. W wydaniu wyroku Sądowi nie przeszkadzał fakt, że
publiczny charakter nie wynika z żadnych ustaw, czy dokumentów, a wręcz
stoi z nimi w sprzeczności. Środków tych nie wymieniono w zamkniętym
katalogu finansów publicznych. Tak samo w rachunkach narodowych
prowadzonych przez GUS, jak i w ustawie budżetowej zawsze traktowane
były jako oszczędności prywatne. Podobnie w prawie unijnym i metodologii
statystycznej ESA'95. Także wnioskowanie na podstawie innych przepisów,
choćby prawa bankowego, czy kodeksu cywilnego musiało prowadzić do
wniosku, iż mamy do czynienia ze środkami prywatnymi. Mimo to Sąd
Najwyższy stwierdził inaczej.

Tymczasem wymienione dokumenty nadal stanowią tak jak i przed wyrokiem
co dodatkowo gmatwa sytuację. Wyrok jest tu górą, bowiem - zgodnie z
obowiązującym w Polsce systemem - Sąd Najwyższy po prostu tak
zinterpretował dostępne przepisy. W konsekwencji nie może być więc mowy
o zagarnięciu oszczędności przez rząd. Jest już na to za późno.

Te około 200 mld zł zarządzanych przez towarzystwa emerytalne, tak jak
podatki, należą do państwa, a nie przyszłych emerytów. A to wyklucza
chociażby dziedziczenie. Bo przecież zapłaconych przez siebie danin
publicznych nie można zapisać w spadku.

Niestety o faktach tych zapomniano i przy tworzeniu Raportu. W rozmowie
pod znamiennym tytułem "Grozi nam wariant węgierski" nie wspomina o tym
ani Ewa Lewicka, prezes Izby Gospodarczej Towarzystw Emerytalnych ani
inni znawcy tematu. Tymczasem, nawet jeśli na przestrzeni lat ktoś z
nich o wyroku zapomniał, to w trakcie debaty profesorów Jacka
Rostowskiego i Leszka Balcerowicza (zakładam, że oglądał ją każdy) o
niej przypomniano. I to już na samym wstępie.

Pierwsze pytanie dotyczyło właśnie tego, kto jest właścicielem pieniędzy
gromadzonych w OFE. Profesor Balcerowicz udzielił filozoficznej
odpowiedzi o zasadach organizacji państwa. Lecz minister finansów
powołał się wprost na wykładnię Sądu Najwyższego. Co prawda przyznać
należy, że użyte przez niego sformułowania były bardzo enigmatyczne,
jednak nie powinny być takie dla ekspertów. I ponownie, z niewiadomych
przyczyn, wypowiedź ta została całkowicie zignorowana. A przecież to
właśnie wówczas Jacek Rostowski stwierdził na oczach milionów
telewidzów, iż pieniądze, które Polacy uważają za swoje wcale do nich
nie należą. Tymczasem przez kolejne dni media pasjonowały się tym - o
zgrozo! - czy rozmówcy mieli sobie mówić na "ty", czy na "Pan".

Rządowi pewnie było to na rękę. Media odwróciły bowiem uwagę od
kluczowego zagadnienia. Bo skoro są to pieniądze Państwa (tego przez
wielkie "P", czyli instytucji), a nie obywateli, to władza ma swobodę w
dysponowaniu nimi i basta. Po co dalej wyjaśniać. Należy się tylko
domyślać, że stąd też tak swobodnie powoływano się na nieujawnione
ekspertyzy dowodzące, że najnowsze zmiany są zgodne z prawem.
Zabrać coś...czego się nie posiada!

Jeśli tak, to należałoby zadać pytanie, dlaczego rząd nie ujawnił tego
argumentu wcześniej. Być może chciał zatrzymać asa atutowego w ręku. A
może wolał nie rozjuszać obywateli i tak już mocno poirytowanych faktem
"zabierania ich pieniędzy". Dość gładko wprowadzono w życie, z pozoru
kontrowersyjne zmiany mając pewność, że jest się w prawie.

Spryt legislatorów i łatwość z jaką przyszło im tego dokonać, to tylko
namiastka problemów, z jakimi w przyszłości trzeba będzie się zmierzyć.
Jako, że nie można zabrać komuś tego, czego on nie posiada, to -
posiłkując się wyrokiem Sądu Najwyższego - któregoś dnia politykom może
przyjść do głowy sięgnięcie garściami po miliardy z OFE. I z góry będą
wiedzieć, że wszelkie protesty na nic się zdadzą.

Rzecz jasna żaden minister finansów nie weźmie tych pieniędzy tak po
prostu. Sposób na pewno się znajdzie - kolejna reforma, czy reforma
reformy. Kto tego dokona zdaje sobie sprawę, że korzystając z kluczowego
orzeczenia (ze względu na brak miejsca tajemniczo dodam tylko, że
istnieje jeszcze jeden istotny wyrok w tej kwestii) może system
emerytalny przemodelować według uznania. Będzie w tym bezkarny, mimo
wcześniejszych obietnic i tak zwanej umowy społecznej, której przecież i
tak nikt nie spisał i na oczy nie widział. Dowodem, że nie jest to wizja
nierealna jest to, co się dzieje z Funduszem Rezerwy Demograficznej.

Zgodnie z ustawą, właśnie tą tworzącą zreformowany model, gromadzone
środki mają służyć jako długoterminowy rezerwuar finansowy w okresie
wstępowania w wiek emerytalny pokolenia wyżu demograficznego. Praktyka
jest jednak taka, że regularnie przelewa się z niego miliardy złotych,
by podreperować bieżący budżet. Fakt, iż podobne "podskubywanie" nie
dotyczy jeszcze pieniędzy z OFE tłumaczyć może tylko to, że kondycja
finansowa państwa, choć trudna, wciąż nie jest dramatyczna. Gdyby była,
to kto wie...

FUS to nie ZUS

Mało kto się orientuje, ale ta kapitałowa odnoga Funduszu Ubezpieczeń
Społecznych, mylonego zazwyczaj z ZUS-em, zarządza miliardami złotych
publicznych pieniędzy, od lat osiągając lepsze wyniki niż OFE. I robi to
kilkadziesiąt razy taniej! To nie żart. Wystarczy porównać koszty
funkcjonowania towarzystw emerytalnych z wynagrodzeniem dla kilku osób
zarządzających FRD plus niewielkie wydatki na obsługę techniczną. Są
wielokrotnie tańsi nawet po przeliczeniu kosztów na jeden miliard
zarządzanych pieniędzy. Powód jest prosty - nie mają żadnej biurokracji,
nie zatrudniają akwizytorów, ani nie reklamują się marnując przy okazji
mnóstwo pieniędzy przyszłych emerytów.
Wyrok

Warto zwrócić uwagę na reakcję ekspertów na kluczowy wyrok SN, a
właściwie na jej brak. O ile bowiem społeczeństwo na co dzień zajęte
swoimi sprawami można łatwo "zagadać", to ludzie z branży powinni stać
czujnie na straży poziomu dyskusji. Niestety to płonne nadzieje. Wszyscy
skoncentrowali się na poszukiwaniu rozwiązania równania z samymi
niewiadomymi. Czyli odpowiedzi na pytanie zadawane we wszystkich
mediach: "to jakie będą nasze emerytury?".

Zmiennych i założeń do wyliczeń jest tak wiele, że nikt nie jest w
stanie udzielić rozsądnej odpowiedzi.

Jakieś na pewno będą. Ale czy wypłacane w postaci jałmużny od państwa,
czy jako efekt odcinania kuponów od odłożonych i pomnożonych własnych
pieniędzy. W przypadku tej drugiej ewentualności i nawet niewielkich
wypłat, bylibyśmy spokojniejsi. Ale z rzeczonym wyrokiem Sądu
Najwyższego oraz świadomością, że nie z takich obietnic Państwo się nie
wywiązywało...

W konkluzji nawiążę do tytułowej tezy odnośnie obawy o spełnienie się w
Polsce wariantu węgierskiego. Odpowiem przewrotnie - nie, to nam
zdecydowanie nie grozi.

Tylko dlatego, że pozbawienie milionów Polaków miliardów złotych ich do
niedawna własnych oszczędności już nastąpiło. Jesteśmy tu wręcz
prekursorami. I to bardziej wyrafinowanymi od Madziarów. Tamtejszy rząd
przynajmniej działał z podniesioną przyłbicą. U nas wszyscy udają, że
nic się nie dzieje.

Adam Mielczarek

Moe ma czemu się dziwic nadal,,,,,,,,,,,,
--
-- Sluzba Bezpieczenstwa moze i powinna kreowac rozne stowarzyszenia, kluby czy nawet partie polityczne. Ma za zadanie gleboko infiltrowac istniejace gremia kierownicze tych organizacji na szczeblu centralnym i wojewodzkim, a takze na szczeblach podstawowych, musza byc one przez nas operacyjnie opanowane. Musimy zapewnic operacyjne mozliwosci oddzialywania na te organizacje, kreowania ich dzialalnosci i kierowania ich polityka." -- Czeslaw Kiszczak, luty 1989 roku z posiedzenia kierownictwa MSW -- -- -- -- -- -- -
pozdrowienia
matusm

jak PO okradlo emerytow z miliardow zlotych

Nowy film z video.banzaj.pl więcej »
Redmi 9A - recenzja budżetowego smartfona