Grupy dyskusyjne   »   pl.soc.polityka   »   "każda duża partia ma własną narrację, z własnymi faktami, z własnymi liczbami i wskaźnikami"

"każda duża partia ma własną narrację, z własnymi faktami, z własnymi liczbami i wskaźnikami"

Data: 2012-07-03 05:44:48
Autor: Grzegorz Z.
"każda duża partia ma własną narrację, z własnymi faktami, z własnymi liczbami i wskaźnikami"
- Byliśmy nie tylko my, ale i zachodni Europejczycy wpatrzeni bezkrytycznie
w demokrację amerykańską. Chcieliśmy się do niej upodabniać i kopiować jej
wzory - mówił w "Popołudniu" Radia TOK FM prof. Radosław Markowski z PAN.
Politolog wykazywał, że w USA jest trudniej o awans społeczny niż w
Europie, a przepaść między bogatymi a biednymi pogłębia się i jest to efekt
wyborów politycznych: - Gdy rządzą Demokraci, biedni mają się o wiele
lepiej. Rozmowę z Grzegorzem Chlastą nt. demokracji w Ameryce prof. Radosław
Markowski rozpoczął od przypomnienia Alexisa de Tocqueville'a i jego
przesłania z książki "O demokracji w Ameryce": by Francuzi - jeśli już
muszą wprowadzać demokrację - brali przykład z Amerykanów i ich rozwiązań
instytucjonalnych. - Jesteśmy skoncentrowani na europejskim kryzysie, ale
on miał różne przyczyny. My, Europejczycy, jesteśmy bardzo zapatrzeni w
Amerykę. A ja o demokracji w Ameryce będę mówił krytycznie. Jeśli
Tocqueville się nie pomylił w XIX wieku, to na pewno tej Ameryki, o której
pisał, już nie ma - mówił Markowski. - Zawsze podejrzewałam, że książka ta
trochę konfabuluje, tzn. że nigdy takiej Ameryki nie było. Że ona jest
skoncentrowana tylko na części Ameryki - na tej wschodniej, która wyglądała
w sposób cywilizowany, natomiast naprawdę nigdy takiej równości w Ameryce
nie było. Nigdy nie było takiego swobodnego przepływu klasy średniej -
dodał.

- To zastrzeżenie wobec wielu książek, które były pisane ku pokrzepieniu
serc. Jak ktoś chce się uczyć historii od Sienkiewicza, to może przeczytać
dobrą książkę, ale niekoniecznie rozumieć relacje polsko-ukraiński. Jak
ktoś chce wiedzieć coś o Etiopii, oczywiście, "Cesarz" jest trochę opisem
tego, co było w Etiopii za Hajle Selasje, ale była pisana na potrzeby
Polski. Tak samo książka "O demokracji w Ameryce" była pisana trochę na
potrzeby Francuzów i idealizowana - mówił politolog.

Zmiany w amerykańskim podejściu do demokracji i samostanowienia, jakie
nastąpiły w XX wieku, widać np. w polityce zagranicznej USA. - W XX wieku
Ameryka chciała być izolowana, nie chciała przyjeżdżać do Europy, ale my,
głupi Europejczycy, zmusiliśmy ich - zrobiliśmy dwie wojenki i musieli nas
ratować. Ale potem stało się coś, że to demokratyczne monstrum się
rozrosło. I do Iraku nikt ich już nie zapraszał, a poleźli - stwierdził
politolog.

Od pucybuta do milionera? "Jest dokładnie odwrotnie"

Fenomenem jest to, że Stany Zjednoczone są wciąż postrzegane jako
demokratyczny raj i kraina równych szans - zarówno przez swoich
mieszkańców, jak i za granicą, choć dane wskazują na coś zupełnie innego.
Markowski udowadniał w TOK FM, że bliższe ideałowi są kraje Europy
Zachodniej, których obywatele mają do swoich państw bardziej krytyczny
stosunek niż Amerykanie do demokracji amerykańskiej. - Strasznie trudno
Amerykanom zrozumieć, że żyją w kompletnie innym kraju, niż myśleli -
mówił, wymieniając kolejne obalone mity. Np. mit american dream: - Jest
przekonanie, że to kraj ogromnej ruchliwości społecznej, że
międzypokoleniowe dziedziczenie jest małe, że "od pucybuta do milionera"...
Otóż jest dokładnie odwrotnie. W tej chwili w USA ok. 50 proc. wykluczenia
edukacyjnego czy zdrowotnego przechodzi z pokolenia na pokolenie.
Wykluczenie to jest o 20-30 proc. większe niż w porównywalnych krajach
Europy Zachodnich. Mit "od pucybuta do milionera" jest nieprawdziwy.

Markowski dodał, że nieprawdziwe jest też przekonanie, że nierówności w
amerykańskim społeczeństwie to "cena za różnorodność": - Tak wcale nie
jest. USA nie są bardziej różnorodne od Szwecji, Hiszpanii, Austrii, Grecji
czy Belgii. A na dodatek tam, gdzie ta różnorodność jest mniejsza,
nierówności są znacznie wyższe niż w Europie.

Co z obcokrajowcami? Czy Stany Zjednoczone, kraj zbudowany przez
imigrantów, rzeczywiście jest dla nich rajem? - W Niemczech czy Francji
jest więcej obywateli urodzonych za granicą i nierówności są tam niższe. W
dodatku żaden stan USA nie ma wskaźnika Giniego porównywalnego z krajami
Europy Zachodniej. (Wskaźnik Nierówności Społecznej, znany jako wskaźnik
Giniego, używany jest w statystyce do oznaczania rozmieszczenia dóbr w
społeczeństwie, głównie dochodu w rodzinach. W USA w zeszłym roku wynosił
0,45, a np. w Danii 0,29 - red.). Gdziekolwiek byśmy na Stany nie patrzyli,
nawet tam, gdzie nie powinno być żadnych nierówności, one są. I to wyższe
niż w Europie - przekonywał Markowski.

Szydził też z ultraliberalnych obaw przed interwencją państwa w życie
obywateli: - Rzeczywiście, ojcowie założyciele bardzo skrupulatnie pisali
konstytucję, bo bali się rządu, mając na myśli rządy autorytarne w Europie.
Ale świat się zmienił i ja się rano nie budzę zlany potem, bojąc się, że
rząd mi coś zrobi. Ale czasami wyglądam przez okno i trochę się boję, że to
wielkie korporacje mogą mi zrobić kuku. Codziennie. W różny sposób - banki
i inne...

Opieka zdrowotna lepsza w Europie. I bardziej dostępna

Wg politologa dobrym przykładem nierówności w dostępie do dóbr jest system
opieki zdrowotnej w USA, który częściowo zreformowała administracja Obamy.
- Na służbę zdrowia Amerykanie wydają z pieniędzy publicznych i prywatnych
więcej na głowę niż wszyscy w zachodniej Europie oprócz Norwegii i
Luksemburga. Ale kompletna nierówność tego rozkładu polega na tym, że 16
proc. populacji, czyli ok. 47 mln, w ogóle nie ma ubezpieczenia. A jego
jakość jest taka, że śmiertelność okołoporodowa jest trzykrotnie wyższa niż
w większości krajów Europy Zachodniej. Śmiertelność niemowląt jest o 40
proc. wyższa, Amerykanie mają też mniejszy proc. konsultacji medycznych
obywateli. Wydają więcej niż Europa, a jednocześnie rozkłada się to całkiem
nierówno - dowodził politolog.

Podkreślił też, że do podobnych wniosków nt. amerykańskiej demokracji
doszli amerykańscy politolodzy, m.in. badacz demokracji Robert Dahl - i to
już w latach 60. - i Larry Bartels, autor książki "Unequal Democracy". -
Bartels powiedział: Zacząłem pisać tę książkę jako naukowiec, skończyłem
jako ktoś, kto ma poglądy polityczne. A książka jest o tym, że podstawowa
cecha demokracji - reakcja polityków na potrzeby obywateli - jest
niewidoczna od wielu, wielu lat. On pokazuje mnóstwo przykładów na to, że
większość parlamentarzystów amerykańskich nie reprezentuje wyborców, i to w
jednomandatowych okręgach wyborczych. Ale bardziej porażające jest to: od
roku 1974 USA rozwijają się wolniej niż wcześniej, ale kilkakrotnie mniej
zyskują klasy niższe - dół, czyli 20 proc. drabiny społecznej. Klasa
średnia prawie się nie rusza w rozwoju, a najwięcej zyskuje 1 proc.
wyższego i 0,1 proc. najwyższego szczebla drabiny społecznej. To
nieprawdopodobna kumulacja bogactwa na wyżynach - ocenił Markowski.

Słowem: im bardziej w dół drabiny społecznej, tym mniejsze
prawdopodobieństwo wzbogacenia się. - Czy demokracja jest możliwa, gdy
ludzie dysponują tak przeraźliwie różnymi dochodami i możliwościami? -
pytał retorycznie Markowski, parafrazując Dahla.

Republikanie dbają o bogatych, nie o średniaków i biednych

Wskazywał też, że klasa średnia i niższa same sobie szkodzą, głosując na
Republikanów, gdyż partii tej wcale nie zależy na obronie słabszych i
ułatwianiu im awansu. - Czasy republikańskie to wielokrotny wzrost
nierówności społecznej, gdy rządzą Demokraci, biedni mają się o wiele
lepiej. W okresie powojennym pod rządami Demokratów zatrudnienie jest
średnio o 1 proc. wyższe niż pod rządami Republikanów - wg Markowskiego za
takim wnioskiem przemawiają czyste dane.

- Czy jeśli ciastko do podziału jest większe i bogaci się nachapią, to
biedni też będą coś z tego mieli? Guzik prawda - podsumował politolog.
Badania prowadzone od dwóch dekad pokazują, że bogaci, bogacąc się, wcale
nie inwestują: - To idzie na kawior, łódki, statki i inne dobra
wyrafinowanej konsumpcji, a nie na inwestycje w gospodarkę.

Podkreślił przy okazji, że nie rozumie, czemu PiS brata się raczej z
Republikanami niż z Demokratami, skoro to ci drudzy są bliżsi ideałom
solidarności społecznej. - To może trochę tak jak z tymi orzeszkami w
Gabonie, których nie ma? Ale już nie wypominajmy prezesowi jego wiedzy o
świecie... - dodał politolog.

Skąd to zapatrzenie w Amerykę? "Mity, mity..."

- To nie globalizacja, nie dzikie siły rynkowe, ale decyzja polityczna.
Republikanie reprezentują 1 proc. albo trochę więcej górnej drabiny
społeczeństwa amerykańskiego - podsumował. Dlaczego zatem reszta tego nie
widzi? Markowski: - Przez mity. Mity są wciąż utrwalane. Amerykanie wierzą,
że mają większą mobilność społeczną niż Europa, że u nich jest raj, że
jeśli jest coś nie tak z dochodami, to człowiek jest sam sobie winny. Tak
jest od przedszkola. Dopiero na wyższych latach uniwersytetu zaczyna się im
wpajać pewne wątpliwości, czy tak na pewno jest. A partie zamieniły się w
machinerię do manipulacji świadomością społeczną. Kiedyś jeden z senatorów
amerykańskich powiedział: - Ja rozumiem, że ludzie mają prawo do własnych
opinii, ale nie mają prawa do własnych faktów. Teraz i w Ameryce, i w
Polsce każda duża partia ma własną narrację, z własnymi faktami, z własnymi
liczbami i wskaźnikami.

Na koniec przestrzegł: - Byliśmy nie tylko my, ale i zachodni Europejczycy
wpatrzeni bezkrytycznie w demokrację amerykańską. Chcieliśmy się do niej
upodabniać i kopiować jej wzory. I jeśli tam się wali, no to warto się
zastanowić, co u nas.

http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,114881,12059260,USA___raj_demokracji_i_rownych_szans___Mity__Jest.html

--
"Ciężko wierzyć w coś,co spisał jakiś napruty winem i palący jakieś zioła."

"każda duża partia ma własną narrację, z własnymi faktami, z własnymi liczbami i wskaźnikami"

Nowy film z video.banzaj.pl więcej »
Redmi 9A - recenzja budżetowego smartfona