Grupy dyskusyjne   »   pl.soc.polityka   »   michnik - kryptokomunistyczny oszust

michnik - kryptokomunistyczny oszust

Data: 2011-09-15 21:58:16
Autor: Inc
michnik - kryptokomunistyczny oszust

Gdyby zapytać przeciętnego Niemca, kim jest Adam Michnik, najprawdopodobniej odpowiedziałby, że nie wie. Z jakiegoś jednak powodu to właśnie Michnikowi wręczono kilkanaście dni temu Medal Goethego – odznaczenie Republiki Federalnej Niemiec przyznawane wybitnie „zasłużonym dla krzewienia języka niemieckiego i wymiany kulturalnej z cudzoziemcami”.

Czy Adam Michnik wybitnie zasłużył się dla propagowania języka niemieckiego w Polsce? A może w szczególny sposób zabiegał o krzewienie niemieckiej kultury? Nic podobnego.

Zresztą wcale nie chodzi o jakieś zasługi. Nawet jury przyznające Medal Goethego nie trzyma się kurczowo własnych wytycznych. W przypadku gremiów przyznających nagrody najistotniejszy jest pewien model działania. Chodzi o to, by pozostać we własnym gronie, troszkę pobawić się w politykę, a na koniec zabezpieczyć własną strefę wpływów. I tak nagrody wędrują do sprawdzonych towarzyszy. Takich, którzy albo będą się mogli odpowiednio zrewanżować, albo dowieść swojej użyteczności dla tzw. wspólnej sprawy.

Czym jednak mogłaby być wspólna sprawa ludzi przyznających wyróżnienia i nagrody? I co się dzieje w większości instytucji kulturalnych oraz w mediach niemieckich, czyli wszędzie tam, gdzie są pieniądze, nagrody i stanowiska?

Ta wspólna sprawa jest niczym innym jak partycypacją w wielkiej zabawie generacji ’68.

Zabawa w ’68

W Europie Zachodniej kwestia kulturalno-politycznego monopolu pokolenia’68 jest ogólnie znana i nie budzi wątpliwości. Zarówno reprezentanci tej generacji, jak i ich spadkobiercy trzymają w garści nie tylko potężny Instytut Goethego. Wpływ rozciąga się na większość placówek przyznających prestiżowe nagrody i wyróżnienia. Są to instytucje, które od 40 lat wyrastają w Europie Zachodniej niczym przysłowiowe grzyby po deszczu.

Licząca blisko 45 lat kryptokomunistyczna rewolucja 1968 r. przebiegała na Zachodzie w warunkach niewyobrażalnego dobrobytu. Jej pozostałością jest nomenklatura luksusowych rewolucjonistów. Tak jak na początku swojej drogi, tak i obecnie ludzie ci przy użyciu rewolucyjnych gagów i „etyki komunistycznej” piastowali i w dalszym ciągu piastują najbardziej eksponowane stanowiska. Mimo że stanowią niewątpliwie mniejszość, rozciąganie dominacji na całe społeczeństwa nie sprawia im większej trudności. Warto przy okazji przypomnieć o fenomenie lewicowego terroryzmu, który spokojnie można uznać za apogeum ruchu ’68.

Zabawa w ’68 jest finansowana i żywiona przez rzekomo wrogie społeczeństwo kapitalistyczne. Ten swoisty typ zbłąkanego pseudorewolucjonizmu wydusza z kapitalizmu, ile tylko się da. Z jednej strony ultraprawicowy żywot bonza ’68, z drugiej lewicowy bełkot i opowiastki o seksie, narkotykach i rock'n rollu.

Wiele zachodnioeuropejskich stowarzyszeń i instytucji składających hołdy najbardziej zasłużonym osobistościom już dawno stało się narzędziem w rękach pokolenia ’68. Szanowane, uwikłane z reguły w mężną walkę z jakimś mgliście zdefiniowanym złem autorytety albo wywodzą się z ruchu ’68, albo należą do jego spadkobierców. Liczy się przede wszystkim właściwa postawa i odpowiednie kontakty.

Zawsze w awangardzie

Reprezentantów ruchu ’68, którzy z większą lub mniejszą mocą podduszają zachodnie państwa, można pod wieloma względami przyrównać do sekty.

Mamy zatem członków sekty, którzy dobrowolnie, z własnej inicjatywy przyjmują za pewnik każdy element opatrzony etykietką „68”, odrzucając jednocześnie elementy odbiegające od tej stylistyki. I mamy członków rewolucyjnej nomenklatury czuwających nad tymi na dole. Warto przy okazji przypomnieć, że zarówno media, jak i katedry humanistyczne Zachodu od przeszło 40 lat nie przerywają indoktrynacji w duchu ’68.

Rewolucjoniści dzierżący od dziesięcioleci władzę na Zachodzie mają dużo wspólnego z dawnymi komunistami.

Można powiedzieć, że ’68 to zaszyfrowana nazwa ruchu tzw. lewicowych intelektualistów, którzy od początku lat 60. budowali na Zachodzie „nową lewicę”. Był to ruch, który z jednej strony dystansował się do Związku Sowieckiego, komunizmu, dyktatury i gułagów, a z drugiej wychwalał pod niebiosa Mao Tse-tunga, okrzykniętego sztandarowym bohaterem „nowej lewicy”. To za sprawą Mao Tse-tunga rewolucjoniści spadli z deszczu pod rynnę. Stali się bandą pożytecznych idiotów, armią propagandystów na usługach komunisty z Chin. Zafascynowani swoim bohaterem, co i rusz wyskakiwali z nową propozycją dla Zachodu – raz z rewolucją światową, raz z kontrrewolucją, później z ideą „nowego człowieka”, reedukacją, wywłaszczeniem, obaleniem systemu i rewolucją w krajach Trzeciego Świata.

Nowa lewica, która niegdyś przebojem zdobyła serca młodzieży, wciąż jest na fali. Od blisko 50 lat jej reprezentanci utrzymują się na szczycie. Niezależnie od miejsca, czy to we Francji, w Niemczech, Stanach Zjednoczonych (a po transformacji również w Polsce) są fetowani jak prawdziwi bohaterowie. W profilu takiego osobnika prawdziwa lewicowość zlewa się z podkreślanym z naciskiem antykomunizmem i wrogością do totalitaryzmu.

Z rozkosznym zafałszowaniem własnej rzeczywistości pokolenie ’68 do dziś na Wschodzie i Zachodzie prowadzi dekadencki żywot bohemy ą la Sartre i de Beauvoir. Czerpią z tej ułudy poczucie przynależności do oświeconej awangardy. Co prawda Michnik zwraca uwagę, że Mao Tse-tung nigdy nie należał do jego idoli i że jako lewicowiec zza żelaznej kurtyny nie mógł podzielać naiwności, z jaką zachodnia lewica postrzegała sowiecki komunizm. Nie zmienia to jednak faktu, że do dziś pozostaje w przyjaźni z tymi samymi zachodnimi naiwniakami, którzy w młodzieńczych latach obwoływali się uczniami Mao, Lenina i Marksa.

Gdzie jest wróg?

Z ruchem ’68 łączy się skłonność do rewolucyjnego fantazjowania. Energia rewolucjonistów wypływa z wiecznego zwalczania nieistniejącego wroga. Ale gdzie jest ten wróg? Wyimaginowany przeciwnik ożywiany np. przez środowisko Michnika poprzez konstruowanie rzeczywistości, w której jest on systematycznie narażony na najobrzydliwsze zniesławienia, to pewien schemat chętnie wykorzystywany przez zachodnią lewicę. Schemat polegający na ciągłym popadaniu w stan paranoi, wyszukiwaniu nowych wrogów, których można pokonać tylko w heroicznym starciu. W zależności od nastroju wrogiem może być kapitalista, neokonserwatysta, rasista, populista, ciemnota, oszołom albo moher.

Swoją drogą, historia z pomyjami wylewanymi rzekomo na biednego Michnika jest doprawdy śmieszną imaginacją i najzwyklejszym w świecie pobożnym życzeniem. To oczywiste, że osoba górująca nad całą resztą niczym cesarz nad poddanymi może mieć kilku drobnych przeciwników, ale wizja Michnika publicznie męczonego przez złe moce wygląda na wielką bzdurę.

Mimo swych „licznych przymiotów” generacja’68 wciąż musi się zmagać ze złymi językami. Warto więc pamiętać, że reprezentanci tego środowiska należą nie do grupy pokrzywdzonych, lecz sprawców.

Arystokracja '68

Dyktatury komunistyczne nie mogły zapewnić minimum egzystencjonalnego swoim obywatelom. Życie było szare i pozbawione perspektyw. Z tym większym zapałem w wielkim zbiorowym upojeniu zmagano się z mocarną kontrrewolucją, z imperializmem, militaryzmem i demonami kapitalizmu. Z niespotykaną w historii ludzkości werwą udało się pokoleniu ’68 stworzyć wpływową arystokratyczną kastę. Powstał w ten sposób rodzaj rabunkowego feudalizmu, na który głupi kapitaliści pracują, płacą i dla którego się wykrwawiają. Jest to specyficzna forma feudalizmu, kreowanego ochoczo na obrońcę warstw uciśnionych.

Jak na wyższe sfery przystało, członkowie lewicowej nomenklatury wiodą życie pączka w maśle. Przewodzący francuskim socjalistom Strauss-Kahn, żona Sarkozy’ego Carla Bruni, Joschka Fischer, noblista Günter Grass, reżyser teatralny Claus Peyman, były kanclerz Niemiec Gerhard Schröder, Adam Michnik i wielu innych – wszyscy oni należą do tego samego frontu '68. Od 40 lat unoszą się na powierzchni, pławią w milionach, wiecznie w kontrze, zawsze w opozycji. W rzeczywistości od dziesięcioleci wiodą zwykłe życie znienawidzonych kapitalistów. Obwarowani w swoich feudalnych mikrokosmosach nie szczędzą sił i energii, by wciąż na nowo obdzielać się wzajemnie etykietkami superbohaterów demokracji. To już nie Karol Marks, ale Ludwik XIV ze swoim słynnym „l'Etat, c'est moi!” zdaje się im służyć za wzór do naśladowania. Częstym zarzutem pod adresem arystokracji była praktyka zapewniania sobie władzy poprzez kojarzenie kazirodczych związków. Pokolenie ’68 podtrzymuje swoją władzę dzięki kazirodczej karuzeli wzajemnego nominowania się do najrozmaitszych nagród, podsuwania lukratywnych synekur przy jednoczesnym „odsiewie” wszelkich ciał obcych. Formalnie nie istnieje żadna widoczna z zewnątrz hierarchia, która mogłaby rzucić nieco światła na ciemną duszę sekty '68.

Bettina Rohl tłum. i oprac.: Olga Doleśniak-Harczuk

michnik - kryptokomunistyczny oszust

Nowy film z video.banzaj.pl wicej »
Redmi 9A - recenzja budetowego smartfona