Data: 2010-07-27 11:37:14 | |
Autor: Grzegorz Z. | |
"mierzyła temperaturę" - nie pomagało. Ma dziecko dzięki "in vitro" | |
O dziecko staram się od 8 lat. Przez 6 lat korzystałam z dobrodziejstw
słynnej naprotechnologii, o której tak często się teraz mówi. Nic to nie dało. Jestem po dwóch zabiegach in vitro i czekam na trzeci. Przez tę całą dyskusję, która toczy się nad moją głową, czuję straszny stres. Teraz doszedł mi jeszcze jeden powód do zmartwienia: czy zdążę przed uchwaleniem ustawy, która sprawi, że te zabiegi staną się niemal nieskuteczne? Nie jestem praktykującą katoliczką, teksty księży do mnie nie przemawiają. Zresztą przez 6 lat robiłam to, co mówi Kościół, mierzyłam temperaturę, kontrolowałam owulację. Nie wychodziło i w końcu zdecydowalam się na in vitro. Pierwszy zabieg to była wielka nadzieja. Nie udało się. Przy drugim myślałam, że teraz uda się na pewno. I znowu był ból i rozczarowanie. Czuję złość, bunt. Tymczasem wszyscy dyskutują o czymś tak intymnym jak poczęcie dziecka. Ja przecież korzystam tylko z tego, co oferuje medycyna. Więcej mówi się o prawach zarodka niż o ludziach, którzy chcą być szczęśliwi. Pewnie za jakieś 5 lat Kościół przekona się do in vitro, tak jak przekonał się do przeszczepów. Ja jednak mam pecha starać się o dziecko w okresie przejściowym. Nie będę czekać, aż to się stanie, bo tu chodzi o moje życie. Kiedy słyszę, że jestem niepłodna, bo byłam rozwiązła i dokonałam aborcji, to czuję, że ten, kto to mówi, urąga mojej godności. Mam ochotę skierować sprawę do sądu. Niepłodność to choroba. Mówi się, że się od niej nie umiera. Umiera się. Od środka. Magda http://www.proinvitro.pl/nasze-historie-lista/nasz-historie/magda-nieplodnosczabijaodsrodka |
|