Grupy dyskusyjne   »   pl.rec.rowery   »   moje wrazenia z salzkammergut trophy c-strecke

moje wrazenia z salzkammergut trophy c-strecke

Data: 2009-07-23 15:00:49
Autor: Piotr Biernawski
moje wrazenia z salzkammergut trophy c-strecke
witam

nie bylo mnie tu ze 3-4 lata wiec na poczatek dzien dobry :)
no i przechodzac do meritum - udalo mi sie w tym roku pojechac na rzeczona impreze. jezdze na rowerze juz dosc dlugo ale tylko i wylacznie amatorsko na dodatek bez ciagotek do 'scigania' sie. totez salzkamergut trophy zasadniczo bylo mi nieznane dopoki przypadkiem na ktorejs z gorczanskich tras nie spotkalem starego znajomego ze szkoly michala sikore, ktory - o czym wiedzialem - od jakiegos czasu osiagal znakomite rezultaty na zawodach xc i maratonach, a i w swoim czasie wywalczyl tytul akademickiego mistrza polski. i wlasnie ten czlowiek snujac opowiesci o takich i innych zawodach przedstawil mi wizje maratonu rowerowego w alpach, w sumie nie az tak daleko od mojego mojego miejsca zamieszkania. ogladnalem potem duuuzo zdjec i to mi wystarczylo zeby zadecydowac ze musze tam byc. rejestracja, oplaty a najlepsze ze przez moja postawe takze i moj przyjaciel - choc powoli chce przechodzic na rowerowa emeryture (heh, trzydziesci kilka lat to juz pora ;))) a tak powaznie sklania sie on ostatnio bardziej w stronie biegania) - stwierdzil ze wybierze sie ze mna. i jak do tej pory moje miasto nie bylo jakos mocno reprezentowane na tych zawodach to w tym roku dzieki 'marketingowi szeptanemu' w sumie przyjechalo do bad goisern z nowego targu bodaj 7 rowerzystow. no ktore inne miasto mialo w tej edycji tak silna ekipe ? ;) a mialo byc jeszcze silniej, az strach sie bac...

w ramach przygotowan pojechalem mega na maraton do krynicy. musze dodac ze to byl moj pierwszy w zyciu start w jakichkolwiek zawodach mtb. zzarla mne tam trema, te wygolone cyborgi spowodowaly u mnie jakas niemoc ;), wystartowalem z samego konca stawki, wydawalo mi sie ze szybko jade - a tak niekoniczenie bylo. totalny brak doswiadczenia, no ale w koncu takie doswiadczenie mozna zdobyc tylko osobiscie :) udalo mi sie zlapac do 150-ki co jak na pierwszy start takiego milosnika piwa jak ja mysle nie bylo najgorszym wynikiem :)

do salzkammergut a konkretnie do oddalonego o 15km od bad goisern bad aussee przyjechalismy w srode o 6 rano. okazalo sie ze pokoj mamy wolny od ok 11, wiec tylko zostawilismy bagaze, przebralismy sie, przepakowalismy rowery na dach i wio na objazd 50-ki... a jak sie pozniej okazalo nie tyle dystansu c co pierwszej polowy dystansu b (co na starcie 50 km zostawilo mnie z nieobjechana trasa ;)). pogoda byla nieciekawa, bo... byla mgla. widokow niewiele, ale za to nie bylo koszmarnie goraco. podjazdy jak podjazdy - ich plusem jest to ze sa bardzo latwe technicznie, ot po prostu trzeba po tych szuterkach krecic nie zastanawiajac sie zbytnio nad niczym innym (lub wrecz przeciwnie, myslac o czyms zupelnie innym :))
nastepnego dnia bylo juz znacznie ciekawiej - objazd drugiej czesci trasy b - od bad goisern przez hallstatt, do gosausee i z powrotem do b-goisern. od rana patelnia, upal straszliwy, powietrze stoi. ale za to widoki przecudne - robimy co chwile postoje, w hallstatt wrecz piknik, potem na platformach widokowych kolo kopalni soli to samo. swoja droga podjazd tam to serpentyny, duzo serpentyn, na takiej grapie ze z dolu jakby spojrzec to nikt by nie uwierzyl ze da sie tam rowerem wyjechac. powyzej kopalni nastepna niespodzianka - asfalt, ale tak stromy ze pierwszy raz w zyciu po asfalcie prowadzilem rower. moze bym i przejechal ale michal dawal z buta a mi po prostu pary braklo. pot zalewal oczy. motywacja gdzies uciekla ;) potem przejazd mostkiem kolo fantastycznego wodospadu i nastepna wspinaczka. ta juz mnie calkiem wykonczyla, michal uciekl, za to dogonil mnie jakis senior. snior tak dawal ze utrzymalem sie mu na kolku gora 5 minut. a on nie wygladal na specjalnie zmeczonego. coz, napewno jakis miejscowy wycinak. po zjezdzie rzucilismy oznakowana trasa w cholere i wrocilismy przez gossau juz asfaltem. w takim upale 70km to i tak juz zdecydowanie za duzo. dla michala to pewno byla pestka ale ja nie chcialem sie wyprztykac przed zawodami, tym bardziej ze rzadko wogole jezdzie wiecej niz 2,3 razy w tygodniu i to takie trasy bardziej 30 a nie 60 km :) ciekawostka jest ze wypilem na tym objezdzie ponad 3,5 litra plynow (!)

oczywiscie piatek bez jezdzenia, generalnie obzarstwo, wieczorem kilka piw. przeszla bardzo mocna burza z bardzo mocnym wiatrem, ale na wieczor sie uspokoilo - byla IDEALNA pogoda, slonce, ale taka chlodna bryza, cos wspanialego. pomyslalem ze na accuweather napewno znowu sie pomylili i opady zapowiadane na sobote wlasnie nas minely ;)
niestety juz w polowie nocy wiedzialem ze bedzie nieciekawie - burza, pioruny, generalnie mocno naparzalo deszczem. rano michal ktory startowal o 9-tej (2 godziny przede mna) poprawial nam nastawienie mowiac ze 'lekko siąpi' i napewno zawody bedziemy konczyc w sloncu :) tak czy siak ubralem dlugie spodnie z windstoperem (a mialem ich nie brac) i 2 bluzy z dlugim rekawem (jedna michala) - nie mialem niestety nic co mogloby zatrzymac deszcz. mokry i nasiakniety woda bylem wiec juz na starcie. a startowac mialem z kolejnym znajomym z poczatku drugiego sektora, ale sie pogublismy i efekt byl taki ze ja wystartowalem a i owszem z drugiego sektora ale z samego konca. chyba mi to w krew wchodzi :) tak czy siak po samym starcie nauczony krynica od razu zaczalem cisnac - ten podjazd (jak sadzilem znam, a jak sie okazalo rozjechal sie z 100-ka po moze 2-3km) dal mi 2 dni wczesniej wycisk, ale skoro to sa zawody to nie ma mowy o oszczedzaniu sil na pozniej, bo pozniej tych sil i tak nie bedzie, wiec ile zarobie na poczatku tyle moje. takie myslenie amatora bez doswiadczenia a tym bardziej jakiejs rewelacyjnej formy :) tak wiec lapalem sie kogo moglem - bo zdarzali sie tacy ktory tempo mieli wyzsze niz srednia przelotowa - i pialem sie w czub grupy '2-go sektorowej'. do teraz nie wiem czy w koncu udalo mi sie przebic czy tez nie, ale fakty sa takie ze juz na 11-tym kilometrze na pierwszym pomiarze zostalem sklasyfikowany niewiele gorzej niz na mecie. tak wiec moje myslenie okazalo sie chyba sluszne, poczatek ustawil mnie w szeregu a potem byla juz walka o pojedyncze miejsca - choc tak to nie wygladalo bo wydawalo mi sie ze wyprzedzam kuuuupe ludzi. szczegolnie na drugim podjezdzie, no ale to musial byc juz sektor numer 1, innego wyjscia nie ma. same podjazdy to bylo dokladnie to samo co widzialem na objezdzaniu tras - szuter, szuter, szuter. moze bylo 1 miejsce gdzie wyjezdzalo sie po korzeniach a potem po piachu - moje gorczanskie cwaniastwo pozwolilo mi tam wyjechac bo wkolo wszyscy tam prowadzili :) za to na zjadzach byl horror - temperatura kilka stopni, wszystko mokre, zero czucia w rekach (i nogach), moje hamulce ktore sie KOMPLETNIE zbuntowaly (i to juz przed startem) - pol biedy kiedy zjadzy byly techniczne (a tu juz byla znacznie wieksza roznorodnosc niz na podjazdach) - bo nawet biegnac z rowerem nie tracilem nic do zjezdzajacych, tudziez przebijajac sie przez plynace trasa potoki (ktore wydawaly sie wobez ogolnego chlodu calkiem cieplutkie :)), niestety na szybkich odcinkach tracilem. tracilem bardzo bardzo duzo miejsc. o ile z dzialajacymi hamulcami nie mam specjalnie stracha przed szybkoscia o tyle bez hamulcow i czucia w rekach bylem - ze tak brzydko powiem - salzkammergutowa 'dziwka' ktora wszyscy wydymali jak chcieli :) pierwszy zjazd przebolalem, bo walczylem z bolem rak, ogolnym wychlodzeniem i mysla ze i tak wiekszosc z tych ludzi znowu zloje na podjezdzie (i tak tez bylo, fajnie tez byc gosciem ktoremu inni probuja wsiasc na kolko :)) ale na drugim zjezdzie klalem na czym swiat stoi - walczylem jak lew do konca podjazdow zeby teraz tak latwo tracic czas i miejsca - no tego to juz nie udalo mi sie przebolec ;) na koniec bylo troche asfaltu, szutrowych singletrackow, troche zjezdzania po schodach, jakies mostki itd - widac ze pod publike. a tej nie bylo zapewne tyle ile moglo byc, ale bylo jej i tak na tyle duzo ze bylem w ciezkim szoku. doping na trasie to cos niesamowitego. bardzo czesto wolano do mnie po polsku wiec nie tylko miejscowi kibicowali :) organizacja cod miod malina - nie bylo watpliwosci gdzie jechac, co chwile na trasie strazacy i karetki, bufetow bylo ze 4-5, a na czesci z nich napoje podawano do reki tak ze nie trzeba sie bylo zatrzymywac (ja zatrzymalem sie tylko na jednym bardziej zagrzac rece niz sie posilic :)) na samej trasie mijalem conajmniej kilkadzisiat osob z przebitymi oponami (wydaje sie ze najwiecej pechowcow wsrod posiadaczy hutchinsonow :P) - na 10-15 kilometrow przed meta zaczalem wznosic modly azeby moje panaracery wytrzymaly :)
i jak to wyszlo w liczbach - limity byly bodaj po 1500 osob na dystans (a byly osiagniete z tego co wiem), 50-ke skonczylo mniej niz 700 osob. mi - nie wiem jakim cudem - udalo sie dojechac na tym dystansie najszybciej z polakow. ale i tak dostalem od zwyciezcy prawie godzine. w open zajalem 113 miejsce - gdzies tam w marzeniach chcialem zlapac pierwsza setke ale potem sie od razu strofowalem ze to nie krynica i nie ma tutaj ludzi z przypadku ;) do siebie pretensji nie mam - moze tylko o te hamulce, vki kompletnie zawiodly w takich warunkach, ale tez ciezko zwalac na same hamluce, wiec pewno wina authorowskich klockow... na podjazdach dalem sie siebie natomiast wszystko, nie wiem czy kiedykolwiek tak szybko jechalem i nie wiem czy jeszcze uda mi sie tak szybko pojechac. srednia 16 kmh na trasie maratonu to dla mnie naprawde wyczyn nie lada. ale tez i dowod na to ze moze tam jechac kazdy, kazdy kto choc troche jezdzi na rowerze, bo salzkamergut trophy wcale nie wyglada na trudniejszy od polskich maratonow, ale za to samo przezycie tego wydarzenia to cos co pozostanie w pamieci dluzej niz danielki, koscielisko, istebna i krynica razem wziete (jak sadze) :)
jak pewno wiekszosc choc troche interesujacych sie tematem wie ze dystanse a i b odwolano z powodu ogolnej pogody (sniegu), wiec koledzy z nowego targu (z ktorych wiekszosc jechala na ten dystans) zapowiedziala rewanz za rok. co mnie bardzo cieszy :)

na zakonczenie zapraszam do galerii panoram z salzkammergut (no i nie tylko z sg):
http://panoramy.biernawski.com/

oraz do bloga do ktorego wrzucilem kilka luzniejszych zdjec
http://lovebeer.blog.pl

pozdrawiam serdecznie
zakochujacy sie w maratonach rowerowych lovebeer :)

moje wrazenia z salzkammergut trophy c-strecke

Nowy film z video.banzaj.pl więcej »
Redmi 9A - recenzja budżetowego smartfona