Data: 2009-08-16 01:32:20 | |
Autor: alex | |
roboty przymusowe w szkole podstawowej | |
Czy takie praktyki były wówczas legalne? Jak to wygląda teraz? u nas w LO tez tak bylo, mieliśmy zajęcia PO z dziadkiem, który wymyślał rózne roboty społeczne, raz kazał przynieśc łopaty i mieliśmy robić bieżnie - pozniej i tak nic z tej bieżni nie wyszło, Na pytanie dlaczego nie mam łopaty i nie pracuje, powiedziałem mu że za darmo nie robię , to mało zawału nie dostał. Wg mnie za każdą prace nalezy się wynagrodzenie, i nie mozna nazywac eufmistycznie niewolnictwa pracami społecznymi i kadzić o wartości pracy. alex |
|
Data: 2009-08-16 14:03:42 | |
Autor: Atlantis | |
roboty przymusowe w szkole podstawowej | |
alex pisze:
robię , to mało zawału nie dostał. Wg mnie za każdą prace nalezy się Mam dokładnie takie same poglądy. Chciałem zwyczajnie teoretycznie się dowiedzieć czy to co robiono w czasach mojego dzieciństwa było legalne. Niemniej gdybym w przyszłości dowiedział się, że dzieci które mogę mieć w przyszłości są zmuszane do takiej formy ukrytego niewolnictwa bezzwłocznie bym zareagował - stąd właśnie moje pytanie o to co w tej chwili mówi o tym prawo. O ile coś takiego jak wyrównywanie bieżni podczas WF-u jeszcze jakoś jestem w stanie zaakceptować, to już nijak nie mogę się zgodzić na wyręczanie się uczniami z załatwianiu czynności, do których zorganizowania jest zobligowany administrator placówki. Pisałem o wygrzebywaniu trawy spomiędzy płyt. Pamiętam, że wcześniej (a także jakiś czas później) sprawę załatwiano inaczej - zwyczajnie w trakcie jakichś ferii czy innej przerwy po tym placu przechodził wynajęty gość, który opryskiwał trawę odpowiednim preparatem. I po problemie. Wydaje mi się, że zwyczajnie kilka razy dyrekcja stwierdziła, że taniej będzie zapędzić dzieci do pracy. Wspomniane oczyszczanie pola z kamieni było już przegięciem na całej linii: 1) Działka nie miała nic wspólnego ze szkołą, należała zapewne do jakiegoś miejscowego rolnika (dobrego znajomego dyrektora). 2) Praca odbywała się zamiast lekcji. 3) Nie wiem jaką formą wychowywania jest "zabawa w Auschwitz" (takiego stwierdzenia użył wtedy jeden z moich znajomych) kiedy upał lał się z nieba a nauczyciele jedynie przechadzali się między pracującymi uczniami wrzeszcząc od czasu do czasu coś w stylu "robić nie gadać!". Ogólnie wszelkie prace społeczne kojarzą mi się z czasami poprzedniego systemu o ile nie są dobrowolne. W całości podzielam zdanie jednego z przedmówców - szkoła jest od nauczania, od wychowywania są rodzice. A już najbardziej niedobrze mi się robi na myśl o obyczaju narzuconym dyrekcjom szkół przez ekoterrorystów, znanym jako "dzień sprzątania świata" a polegającym na tym, że dzieciaki z podstawówek i gimnazjów są zapędzane do wyciągania zużytych prezerwatyw z przydrożnych rowów... |
|